Dwa dni temu urządziłem sobie "Matrix" maraton. Pamiętacie tą scenę kiedy Neo zostaje przeszkalany przez Tanka. I na pytanie czy chce więcej odpowiada, że tak. Taką samą odpowiedź uzyskalibyście ode mnie wczoraj późnym wieczorem kiedy kończyłem "Zamierające światło". Tak, chce więcej, bo to dobre jest.
Już pierwsza książka "Chłód granitu" zwróciła moją uwagę. Był to debiut. który uzyskał nagrodę Barry, właśnie za najlepszy debiut, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem. Wiedziałem jedno, że na tej jednej się nie skończy i tak oto znowu wylądowałem w Aberdeen i znów jest niepięknie, i to właśnie mnie urzeka.
Kryminał jest majstersztykiem, wręcz zegarmistrzowską robotą. Kiedy otwieramy kopertę zegarka (mechanicznego, do elektronicznych nie ma po co zaglądać) właściwie nie zauważamy od razu całej złożoności mechanizmu, tylko niezliczoną ilość kółek zębatych, małych, dużych, zachodzących na siebie, popychających się nawzajem, przenikających się w jakiś magiczny sposób. Wszystko to jest w ruchu, tyka, jak namiastka jakiegoś mechanicznego życia. Dopiero po dłuższej chwili, kiedy już oswoimy się z tym pseudo-istnieniem, ujawnia nam się piękno mechanizmu jako całości, a jeszcze później zaczynamy dostrzegać niewidoczne do tej pory szczegóły. Tak tu, po otwarciu okładki wpadamy na szczerzącą zęby, smutną rzeczywistość szkockiego miasta portowego. Kołem zamachowym jest psychopata, który w okrutny sposób morduje całe rodziny, paląc je w ich własnych domach. Mniejszym kółkiem jest brutalny morderca prostytutek, wariat, który porzucił w parku walizkę z poćwiartowanym psem, trzyosobowy gang dilerów narkotykowych mający w sumie trzynaście lat, skopana akcja policyjna przeciwko złodziejom. Te wszystkie sprawy przenikają się, jedna rozwiązana zagadka, wywołuje kolejne. Ktoś ostro miesza w Aberdeen, a wszystko ląduje znowu na głowie sponiewieranego przez los, prasę oraz kolegów sierżanta McRae. I te drobne i wydawałoby się niepotrzebne szczególiki, które powodują, że nie tylko bierzemy udział w śledztwie, ale dane jest nam poczuć dość brutalną codzienność życia policjanta z aspiracjami, który nie zawsze wie kto tak naprawdę kopie pod nim dołki, a kto jest mu w miarę życzliwy. Czy warto się zaperzać, bo ktoś wyszedł, trzasnął drzwiami potem spał na kanapie, czy nie lepiej porozmawiać i zobaczyć sytuację z drugiej strony. Ale w końcu wszystko znajduje swój finał, pozostaje zobaczyć tylko, czy ktoś przypadkiem nie zwinął nam wskazówek.
Ale nawet najlepszym zdarzają się potknięcia, a już zwłaszcza jak się buduje tak skomplikowaną intrygę. Nie ustrzegł się dość drobnego błędu i MacBride. Jak będziecie czytać (a zaręczam, że warto) to zapamiętajcie co znalazł sierżant na miejscu pożarów. Potem zwróćcie uwagę na pierwsze aresztowanie Kiziora i jego pomagiera, a potem się zastanówcie czemu na rozwiązanie głównej zagadki trzeba było czekać do jakże spektakularnego finału. Choć z drugiej strony, finał jest świetny i byłoby mi go strasznie brak.
Od lat nie miałem w rękach tak dobrego kryminału ale za ten błąd muszę jednak odjąć punkt i wychodzi mi 8/10. A to oznacza, że z książkami MacBride jeszcze się spotkamy.