Wydawać by się mogło, że do tytułowej Cafe Slavia trafisz od zaraz. Że zaczniesz czytać, a ta otworzy swe drzwi zapraszając cię do środka, a kelner podtykając ci pod nos kartę z menu posadzi przy stoliku pod oknem. Nic z tego. Zanim dotrzesz czytelniku do Cafe Slavia czeka cię długa droga. Dłuższa niż ta, jaką codziennie pokonywał bohater. Nadłożysz więcej niż dwa i pół kilometra i tym samym trzydzieści minut dnia. Zanim czytelniczo będzie ci dane przekroczyć próg Cafe Slavii, a kelner Alois Volny poda ci whisky, wiele wody w Wełtawie upłynie. Jej witryny ujrzysz dopiero po setnej stronie... Dlaczego, zapytasz?
Spotkasz rozgadany problem w postaci hrabiego Nikolausa Belecredos, który obserwuje cię od dwudziestu pięciu lat i zna cię, ale ty go absolutnie i postanowił cię zaczepić. Dorwawszy cię opowiada o sobie i o potomkach swych i całą przeszłość sięgając do trzynastego pokolenia wstecz. Hrabia okazuje się być namolnym bajarzem, który coraz bardziej cię frapuje. Mówiąc o swojej rodzinie zahacza o Lenina i liczne kobiety, z których niejedna została mamą ich dziecka, co do którego rościł wiele wątpliwości. Cofa się aż do tysiąc sześćsetnego roku i mówi o wszystkim, prawie ze szczegółami. A ty słuchasz – czym sam siebie zadziwiasz.
Co też on wygaduje? Patrzysz na hrabiego i dziwisz się temu poliglocie, temu kameleonowi skrytemu pod paltem tchórzostwa z kapeluszem skrywającym jego dzisiejszą (z pewnością inną niż wczoraj) facjatę.
„Jestem ociekającym wodą statkiem, który szuka portu we mgle. Po cichu zwijam mokre żagle i zrzucam z okna kotwicę”.
Przyznaje ci się, że teraz sam już siebie nie poznaje. „Często przeglądam się w lustrze: zdruzgotany krajobraz po nieudanym trzęsieniu ziemi”. Mając na koncie porzucane kobiety i ich dzieci mówi o balansowaniu na granicy zabawy i śmierci. Wspomina dzieciństwo, gdy cierpiał na nieznaną nikomu chorobę niewidzenia, mówi o uzdrowieniu (nader cudownym) i o piersiach opiekunki, Myszkiny, która raz za razem przyciskała go do swej piersi. Chroniąc go od światła, zatapiała go w swym falistym biuście i ciele całym, a ten pływał w orkiestrze wód, jakie przelewały się w niej całej. W lecie otumaniony dodatkowo jej mdlącym potem...
Belecredos zmienia i twarze i osobowości i zastanawiasz się – kim teraz jest? Czy dziwakiem z przyklejonym wąsem, czy klaunem w okularach w spodniach o dwa numery za dużych?
Dokąd prowadzi go los?
„Nasze ucieczki zawsze są tylko skazanymi na porażkę próbami wydostania się z labiryntu zawiłych i perfidnych pułapek, które najczęściej sami na siebie zastawiamy”.
Im więcej myślę o tej książce, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to nie tyle historia ludzi, ile rozpisana gra planszowa, w której wszystkie drogi prowadzą do Cafe Slavii. Czytasz rozdział, rzucasz kostką, wypada pięć i ruszasz przed siebie. Most Karola, Wełtawa po lewej, kamienice i dachy krzywe, a na nich gołębie. I posągi trwające od lat będące świadkami tak wielu radości i dramatów.
Który pionek pierwszy wkroczy do Cafe? Kto pierwszy wypije whisky i kawę z wodą?
„Cafe Slavia” to perfekcyjnie rozpisana gra dla wytrwałych słuchaczy. Grasz i śmiejesz się. Lądujesz w różnych miejscach, zawracasz z drogi, spotykasz persony w istnienie których nie możesz uwierzyć. To miejsce, ta powieść – literacko urzeka. Widzisz Pragę i hrabiego i posągi na wzór strażników miasta.
„(...) Każdy ze swoją dziwnością stanowi wkład w historię cyrku, jakim jest życie(...) Dramaturgia zasadniczych momentów w życiu wcale nie jest poetycka.”
Ta powieść to połączenie pamiętnika, sztuki teatralnej i beletrystki w najlepszym wydaniu.
To historia człowieka tkwiącego „pomiędzy” – pomiędzy sobą prawdziwym, a sobą ucharakteryzowanym, pomiędzy niczym w sobie, a ogromem świata. To ktoś, kto nie potrafi osadzić się w prawdzie. Ta gra, to jego kolorowe życie przerasta go.
To niebanalna podróż po osobowościach, miejscach i uczuciach. To piękna Praga i ludzie i gołębie, które nie szczędzą nawet pomnika Napomucena.
To niesamowita historia, bajka w ustach dorosłego hrabiego, który ją przeżył i o której Oto Filip napisał.
Paluszki czytelniczego konesera oblizywać i kelnera do stolika wołać.
#agaKUSIczyta