"I nadal, póki słaby duch kołacze w mojej piersi, będę o tobie opowiadać innym. Te słowa i nasza historia zwyciężą nawet największą nienawiść i śmierć.
Głęboko w to wierzę i wiem na pewno, że ta opowieść zmieni was już na zawsze.
Po prostu jej posłuchajcie."
Zawsze wydawało mi się, że znam dużo słów. Mądrych, pocieszających, wspierających, określających ale dopiero po lekturze "Gwiazdy nigdy nie gasną" okazało się, że jednak tych słów brakuje. Że tak trudno jest znaleźć odpowiednie by opisać emocje i refleksje.
Anne Frank nie była mi postacią nieznaną. Jej dzienniki stoją u mnie na półce i nawet nie wiem skąd je mam. Czytałam fragmenty, czytałam całość ale chyba dopiero teraz tak naprawdę zobaczyłam, że za nimi kryje się nie ikona, nie symbol Holocaustu a zwykła nastolatka. Taka trochę uszczypliwa i złośliwa, dociekliwa, spostrzegawcza, mająca pragnienia i marzenia, taka, która chciała się zakochać i być kochaną.
Kiedy w III Rzeszy narasta agresja przeciwko Żydom rodzina Franków, Otto z żoną Edith i córkami Margot i Anne wyjeżdżają do Holandii. W kraju wolnym od nienawiści i represji wydawać by się mogło, że rodzina będzie wieść szczęśliwe i spokojne życie. W Amsterdamie przecież nie ma prześladowań.
W tym czasie Anne spotyka swoją równieśnicę, Hannah Goslar. Dziewczynki są jak ogień i woda, jak dzień i noc a mimo to nawiązuje się między nimi szczera przyjaźń. Anne jest żywiołowa, przebojowa, ciekawska, wydaje się być nieokiełznana i nieustraszona co bardzo imponuje nieśmiałej i niepewnej Hanneli.
"Zrozumiałam, że musimy próbować znaleźć szczęście w nas samych, a nie szukać go daleko, w świecie, który rządził się teraz prawami nazistów."
W 1940 roku Hitler wypowiada wojnę neutralnej Holandii. Dwa lata później rodzina Franków znika bez śladu a Hanneli z rodziną trafiają do obozu koncentracyjnego Bergen Belsen.
W miejscu, gdzie nawet trudno mieć nadzieję, bo życie zależy od kaprysu strażników, gdzie ludzkie życie się nie liczy, gdzie rodziny są rozdzielane nagle okazuje się, że przebija nikłe światełko. Tuż obok, za płotem, Hanneli odkrywa, że przebywa tam ktoś, kto jest jej najbliższy na świecie. Anne Frank także tu jest. Tak blisko a jednocześnie tak daleko.
Trudno się czyta książkę, kiedy zna się zakończenie. I mimo, że chciałoby się je zmienić to jednak nic nie możemy zrobić. Myślałam, że autorka napisze o śmierci, o zniszczeniu, o dramacie setek, tysięcy, milionów ludzi ale tak naprawdę to historia o życiu, przyjaźni, o pragnieniach. Anne Frank i Hanneli Goslar to nie ikony ale zwykłe nastolatki, które tak jak dzisiejsza młodzież miały plany i marzenia. Jednej z nich dane było przeżyć. Za każdym więc razem, kiedy Hanneli zadziera głowę do góry wypatrując najjaśniejszej gwiazdy w konstelacji Małej Niedźwiedzicy, Polaris, wie, że jej przyjaciółka Anne jest obok niej. Bo przecież gwiazdy nigdy nie gasną. Są wieczne tak jak przyjaźń i miłość.
Może zabrzmi to niefortunnie ale lubię książki, w których mogę przeczytać o II Wojnie Światowej. Musimy pamiętać o milionach ludzi, których dotknęła nienawiść, fanatyzm, rasizm, uprzedzenia. Którzy stali się ofiarami ze względu na swoje pochodzenie. Musimy pamiętać i głośno protestować wtedy, kiedy jeden człowiek, pełen nienawiści do innych chce ich prześladować.
Po przeczytaniu książki częściej zerkam w niebo szukając Polaris. W głowie kłębią się myśli czy udałoby się Anne wyruszyć w wielki świat. Czy tak jak chciała, zobaczyłaby jak najwięcej i jak najszybciej. Może już wtedy wiedziała, że nie ma za wiele czasu? Że była jak piękny motyl, który na tym świecie jest tylko na chwilę?
"Gwiazdy nigdy nie gasną" to historia o stratach ale także o miłości, przyjaźni i nadziei, którą zawsze trzeba mieć. To opowieść o niezwykłej odwadze i wielkich pragnieniach. To także opowieść o ludziach, takich jak pani Abrahams, którzy byli jak słoneczne promienie, przebijające się przez ciemne, burzowe niebo.
"Niech tylko ta cholerna wojna się skończy, to usłyszy o nas cały świat (...)"
Z przekonaniem mogę powiedzieć, że tak właśnie się stało Anne. Usłyszał o Was cały świat. Wasza przyjaźń przetrwała wojenną pożogę i trwa jak Polaris.