O tym że siostrzane relacje są niesamowicie skomplikowane dowiedziałam się już ze „Słodkich słówek”. Opowiadała ona o Claire, która próbowała dotrzeć do dawno niewidzianej siostry bliźniaczki – Nicole. Udało się, Claire odnalazła nawet miłość i stała się niesamowicie szczęśliwa. Nicole również zadowolona jest, że odzyskała siostrę. Jednak jej życie jest jednym wielkim zagmatwaniem. Rozwodzi się z mężem, który zdradził ją z jej młodszą siostrą. Jednakowoż i dla Nicole w „Słodkiej wolności” powieje wiatr zmian. Czy najstarsza z rodzeństwa odnajdzie w końcu szczęście?
Muszę się zapytać, bo nie wytrzymam – co te Amerykanki mają z tymi ciążami? Wszystkie samice są w ciąży – koleżanki, córki, siostry, psy… Wszyscy! Czemu w tej Ameryce mają takie ciśnienie na rodzenie dzieci? Ja rozumiem zegar biologiczny bezlitośnie tyka, odmierzając zmarnowane komórki jajowe, ale w tej części zostało doprowadzone do absurdu. Niestety to odebrało powieści część realności. Miałam wrażenie nieustannej walki o byt, o przetrwanie genu…
Pomijając powyższy śmieszny aspekt, książkę czyta się bardzo dobrze. Akcja jest umiarkowanie prędka, a wydarzenia wciągają i ciekawią do samego końca. Ani przez chwilę się nie nudziłam, choć wydarzenia mogą wydawać się przewidywalne. Wątek romantyczny mogę uznać za interesujący. Z przyjemnością czytałam o życiu uczuciowym Nicole. Miło było patrzeć, jak odpowiedni mężczyzna leczy kobietę z ran zadanych przez najbliższe jej osoby.
Bohaterowie kreowani przez Susan Mallery nie stracili nic ze swojej autentyczności. Postacie żyją na kartach tej powieści, ewoluują, zmieniają się, a to wszystko ma swoje uzasadnienie w fabule. Posiadają głębie, nie są kukiełkami. Hawk jest ciekawym bohaterem, choć wydawał mi się niesamowicie podobny do amanta z pierwszej części. Czymś zupełnie nowym były postacie dzieci i nastolatków. Amy ze „Słodkich słówek” była sprzymierzeńcem Claire w walce o serce jej taty; nastoletnia Britany wręcz przeciwnie. Przy okazji czytania tomu o Nicole dowiadujemy się, co słychać u Claire.
Jak zawsze pisarka porusza ważne tematy. Bohaterowie borykają się z przeróżnymi problemami. Tym razem w delikatny sposób zostałam zaznajomiona z problemami dzieci w domach dziecka. Dowiedziałam się także, że rozpieszczając swoje potomstwo i ustępując mu w każdej sprawie tworzymy małe, samolubne potwory, które innych mają za nic. Nawet rodziców. Córka Hawka doprowadzała mnie do szału. Rozumiem, że wiek nastoletni rządzi się swoimi prawami, ale to co ta dziewczynka wyrabiała, przechodzi wszelkie granice. Ojciec, chcąc wynagrodzić jej stratę matki, rozpuścił ją jak dziadowski bicz. Paradoksalnie – dziecko wychowane przez ulicę i patologiczne rodziny zastępcze, okazało się lepiej wychowane od tego, któremu nieustannie dogadzano.
Naprawdę podoba mi się okładka „Słodkiej wolności”. Rewelacyjnie prezentuje się na półce i pasuje kolorystycznie do poprzedniej części tej trylogii. Tym razem dla umilenia czasu spędzonego na lekturze możemy upiec ciasto wiśniowe, specjalnie według przepisu głównej bohaterki.
Język tekstu się nie zmienił. Wciąż jest bardzo prosto, płynnie i naturalnie. Autora posługuje się lekkim stylem. Przy jego pomocy stworzyła ciepłą powieść o miłości i rodzinnych relacjach. Nawet gdy pisarka opowiada o sprawach ważnych to robi to w delikatny sposób i daje nadzieję, że wystarczy odrobina dobrych chęci, by naprawić zły świat. Z niecierpliwością wyczekiwać będę tomu o najmłodszej siostrze, która nieustannie sprawia problemy.