Życie w ciągłym strachu i stresie nie wypływa dobrze na samopoczucie. Co gorsza, otaczające kłamstwo i brak bliskich osób może tylko sprawić, że staniemy się zagubieni. Uderzająca w końcu prawda może okazać się brutalna niż moglibyśmy sądzić, a działanie na oślep może stać się opłakane w skutkach…
Aoife jest nastolatką, mieszkającą w Lovecraft – mieście, gdzie rządzą maszyny parowe, stalowe mosty i czyhający w każdym kącie Nadzorcy. Dziewczyna oczekuje swoich urodzin, w dniu których ma przebudzić się w niej nekrowirus, powodujący szaleństwo. Choroba w jej rodzinie jest dziedziczna, więc wydaje się, że jej los został już przypieczętowany. Mimo to, póki nadal jest zdrowa, uczy się w szkole maszyn fachu inżyniera.
Jednak jeden list od jej brata, który prosi w nim o pomoc, burzy dotychczasowe życie Aoife. Wraz z przyjacielem Cal’em wyrusza w zakazaną podróż do rodzinnego domu jej ojca. Towarzyszy im Dean, ich przewodnik, który uznawany jest za heretyka, czyli krótko mówiąc, jest łatwym kąskiem dla Nadzorców. W wyniku działań nastolatki i jej towarzyszy, dochodzi do negatywnych w skutkach wydarzeń, a sama Aoife odkrywa prawdę o swoim dziedzictwie. Odtąd nic już nie będzie takie samo…
Od kiedy usłyszałam o tej książce i ujrzałam jeszcze jej okładkę, po prostu musiałam ją przeczytać. Szczęśliwym trafem otrzymałam ją w paczce zeszłego tygodnia i nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu nadejdzie na nią kolej. Udało się, przeczytałam i co najlepsze – nie zawiodłam się. „Żelazny cierń” jest czymś nowym i pochłaniającym fana fantastyki. Z początku, kiedy czytałam, czułam się dziwnie, musiałam przystosować się do nowego „otoczenia” fabularnego, ale z czasem, gdy już poznałam nieco świat przedstawiony i jego reguły, po prostu wsiąkłam. Autorka postarała się o coś świeżego w kręgu literatury fantastycznej, oprócz stworów nie z tego świata mamy zupełnie nowe oblicze życia, pełne odmienności i szarości, tzw. antyutopia. W tym właśnie otoczeniu działa się wartka akcja, która z każdym rozdziałem zaskakiwała mnie coraz bardziej.
Zdecydowanym plusem właśnie tej książki jest inność oraz ciągłe niespodzianki w fabule. Nie ma w niej miejsca na idealizację, wszystkie czyny niosą za sobą konsekwencje. Brak w niej miejsca na błahe wątki, wciąż śledzimy poczynania bohaterów, którzy radzą sobie w panujących warunkach mając zaledwie swoją pomysłowość. Książka nie nudzi, oczarowuje czytelnika przemyślaną akcją i każdym następującym po sobie wątkiem.
Główna bohaterka zmaga się z demonem jej przyszłości, jaka ją czeka, ale również odkrywa nowe, przykre aspekty jej dziedzictwa. Tak jak i pozostałe postacie została przedstawiona dokładnie, z czasem odkrywamy jej wady i zalety, słabości i mocne strony. Czasem Aoife wydaje się drażniąca, ale ostatecznie polubiłam jej postać. Każdy może ją polubić, od początku, a może i nawet dopiero na końcu. To zasługa ciągle zmiennej i zaskakującej akcji, która przedstawia nam bohaterów w zupełnie różnorakim świetle.
Moją pierwsza styczność z autorką mogę zaliczyć do jak najbardziej pozytywnych wrażeń. Polubiłam jej lekki i specyficzny styl pisania od pierwszego rozdziału. Pani Caitlin dokładnie acz nie za dużo opisuje każdy wątek, każdy moment i dzięki temu wiemy wszystko co niezbędne i jednocześnie nie nudzimy się. Podziwiam w autorach książek ten fakt, często bywa tak, że opisów albo nie ma albo jest ich stanowczo za dużo. W „Żelaznym cierniu” wszystko wydaje się detalicznie wywarzone, fabuła została jasno nakreślona, a ciekawość towarzyszy nam do samego końca.
W podsumowaniu chciałabym jeszcze pogratulować wydawnictwu oprawy graficznej. Nie chodzi tutaj tylko o okładkę, cała książka została ciekawie przedstawiona, dzięki czemu dobre wrażenie zostaje od początku do końca. Okładka jest po prostu nieziemska, pierwsza przykuła moją uwagę. Brawo. A jeśli komuś spodobała się ona równie bardzo jak mnie, z pewnością spodoba mu się również fabuła. Bo oto po raz kolejny, choć nieliczny sposób, mogę powiedzieć, że treść jak i okładka są równie dobre. Szczerze polecam