Ilu wcieleń potrzeba do rozwiązania zagadki morderstwa? Jak wiele różnych osobowości może znaleźć się w jednym człowieku? Ile dni to wystarczająco dla tak nietrwałej pamięci? Główny bohater powieści „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” autorstwa Stuarta Turtona musi zmierzyć się z tym, co nieodgadnione, nietypowe i mroczne, wkraczając przy tym nie tylko w nowy świat, ale i nowe umysły. Nie będzie to łatwa przeprawa.
Nikt nie wie kim jest zabójca Evelyn Hardcastle, choć wśród gości zaproszonych do Blackheath jest kilku ludzi, którym zależy na śmierci dziewczyny. Wszyscy stale przeżywają jeden dzień, lecz każdy wieczór bez rozwiązania zagadki kończy się tak samo. Słychać strzał z rewolweru. Aiden Bishop jest jedną z osób, które nie opuszczą Blackheath, dopóki nie rozwiążą tajemnicy. Problem w tym, iż w każdym z ośmiu dni budzi się w ciele innego gościa, a jeśli nie zdąży, cały cykl rozpocznie się od nowa.
Jak bardzo trzeba się zagubić, żeby pozwolić diabłu wskazać sobie drogę do domu?
Do przeczytania tej powieści zmobilizował mnie słoik z karteczkami w środku, które tak dobrze przedstawiają stos nieprzeczytanych książek w mojej domowej biblioteczce. Na każdej z nich tytuł, a wśród nich właśnie ten, który chcę dzisiaj omówić. Ostatnimi czasy przychodzi mi bowiem łatwiej to, aby sięgnąć po coś, co zmalował mi los niż po to, by siedzieć nad półkami niezdecydowana i finalnie nie wybrać niczego. Do tej historii próbowałam już podchodzić kilka razy. Nie wiem, czy to kwestia tego cienkiego papieru i objętości ponad 500 stron, czy może nie ten czas, nie to miejsce, ale po niemal 6 latach od jej zakupienia, w końcu zapoznałam się z nią w całości. Czy było to jednak tak udane spotkanie, na jakie liczyłam? Niestety nie. Zaczynając od początku. Nastawiłam się na kryminał i co prawda go dostałam, jednak w formie, którą zdaje się nie do końca pojmuję. Jest to świeży pomysł na fabułę, coś, czego jeszcze nie spotkałam w literaturze. Według mnie jednak autor za bardzo chciał przedobrzyć i gdzieś w połowie lektury zaczęłam się w niej gubić. Mnogość wątków, postaci, czy też wskazówek, do jak się później okazuje całkiem prostego rozwiązania zagadki, to coś, co bardzo mi przeszkadzało i niestety odbierało radość z czytania. Tutaj warto zaznaczyć, że „Siedem śmierci Evelyn Hardcastle” to debiut. I choć po stylu wcale tego nie widać, to po historii już tak.
Nie mogę odejść, nie wiedząc, dlaczego odchodzę, i nie mogę obiecać, że nie wrócę, dopóki nie będę pewien, dlaczego w ogóle tu przyszedłem.
Jest to pozycja według mnie dość przegadana, w której autor komplikuje proste rzeczy. Gdyby była to lektura krótsza, nawet o te 100 stron, to myślę, że całość by wcale na tym nie straciła, a może by nawet zyskała. Mamy tu interesujące postaci i bardzo fajnie nakreślony portret psychologiczny bohaterów. Podoba mi się, że ich charaktery są różne, a nie jednowymiarowe. Gdy główny bohater Aiden Bishop próbuje rozwiązać zagadkę morderstwa Evelyn, obserwujemy jego zmagania z obecnymi wcieleniami oraz ich umysłami, które również mają wpływ na postrzeganie świata przez niego samego. Brakuje mi jednak rozszerzenia wątku lokaja. Uważam, że jest tu potencjał do opowiedzenia ciekawej historii. Powtórzę też to, co uważam na temat stylu. Nie czuć, że to debiut. Czuć natomiast, że jest to powieść przegadana w tych aspektach, które nie są aż tak istotne fabularnie. Z drugiej strony widać, że Stuart Turton bawi się konwencją i uważam, że robi to dobrze.
Jaki trzeba mieć umysł, żeby robić teatr z morderstwa?
Powieść, po którą sięgnęłam to historia, którą mogłabym podsumować jako pomieszanie z poplątaniem. Uważam, że ten pomysł to coś świeżego i bardzo interesującego. Mimo wszystko niejednokrotnie gubiłam się w fabule oraz traciłam nią zainteresowanie. Podsumowałabym tę książkę słowem, które nader często się w niej pojawia — zagubienie. Odnoszę również wrażenie, że moja opinia jest równie chaotyczna jak sama lektura. Być może kiedyś znowu sięgnę po twórczość autora, jednak nie w najbliższym czasie.
marionetkaliteracka.com