Zamknijcie oczy i przez moment pomyślcie o najbardziej absurdalnych i mrocznych wydarzeniach, które kiedyś sobie wyobraziliście. Wróćcie pamięcią do czasów dzieciństwa, gdzie podłoga stawała się lawą, cienie na ścianie mogły być czyhającymi na wasze życie potworami, a byle kamyk przy drodze okazywał się zaginionym, bardzo cennym klejnotem. Może wy też pomyśleliście kiedyś, co by było, gdybyście musieli ratować się przed apokalipsą zombie? Albo jak mogłyby wyglądać przygody przeciętnego chomika? Jeśli tak, to wskakujcie na tapczan – ruszamy na przygodę.
To chyba najtrudniejsza książka, jaką kiedykolwiek przyszło mi recenzować. I to wcale nie dlatego, że wzbudziła we mnie tak skrajne emocje, że nie potrafię jej tak do końca ocenić – co, oczywiście, również jest prawdą. Kłopot wynika przede wszystkim z tego, że „Przeczywistości” nie da się zakwalifikować do żadnej kategorii: ani gatunkowej, ani stylistycznej. To zbiór ośmiu opowiadań, utrzymanych raczej w atmosferze grozy (chociaż pojawia się sporo elementów komicznych, w tym czarnego humoru); ze względu na aurę snu – czy raczej koszmaru – miejscami wszystko jest tak mgliste i jednocześnie niepokojące, że faktycznie przypomina to uczucie tuż po przebudzeniu, gdy nie wiemy, czy to już jawa.
Skłamałabym mówiąc, że nie bawiłam się zbyt dobrze przy tej książce. Opowiadania są zróżnicowane i chociaż jedne podobały mi się zdecydowanie bardziej od drugich (moimi ulubieńcami zostali „Wi@rus” i „Czarna kawka”), w całość łączą je odautorskie, sfabularyzowane wstawki, pojawiające się po zakończeniu każdej z historii. Muszę przyznać, że to nie tylko ciekawy, ale też bardzo przemyślany zabieg; dzięki niemu Markowi Zychli udało się utrzymać stały kontakt z czytelnikiem, a nawet nawiązać z nim niemalże intymną, przyjacielską więź, zupełnie jakby rzeczywiście siedział tuż obok i snuł swoje opowieści. Muszę powiedzieć, że to bardzo pobudzało wyobraźnię i sprawiało, że stawałam się aktywnym uczestnikiem wydarzeń.
Bez wątpienia „Przeczywistości” nie da się czytać w sposób całkowicie bierny. Opowiadania nie należą do najprostszych, czasem trzeba się mocno skupić, żeby wszystko zrozumieć – a i tak nie jestem pewna, czy na pewno udało mi się to osiągnąć. Jak na mój gust akcja momentami jest nieco zbyt zagmatwana, a pomysły na fabułę wydają się przekombinowane; czasem mniej znaczy więcej. Ogromnie podziwiam wyobraźnię autora i umiejętności, jakich bez wątpienia wymagało wykorzystanie tylu nieraz skomplikowanych, barwnych motywów. Na pewno kosztowało to wiele pracy i przemyśleń, bo taka forma jak opowiadanie mimo wszystko narzuca swoje ograniczenia, a tutaj pisarz postawił sobie dodatkowo trudne zadanie w postaci zawiłej fabuły. Jeśli dołożyć do tego żonglowanie konwencjami i stylistyką, to naprawdę efekt końcowy robi duże wrażenie.
Językowo to absolutny majstersztyk. Tutaj również Zychla puścił wodze fantazji, dlatego nie zdziwcie się, jeśli w trakcie lektury natraficie na wiele neologizmów, pasujących natomiast tak rewelacyjnie do kontekstu poszczególnych historii, że kolejne słowa szybko traciły status nowości i po prostu wchodziły do mojego słownika. Dialogi wypadają niezwykle naturalne, z kolei opisy są tak plastyczne i sugestywne, że miejsca akcji zdawały się znajome, a jednocześnie, przez nieustannie utrzymywaną atmosferę tajemniczości i niepokoju – pełne ciemnych, niedostępnych zakamarków, na które autor nie zawsze rzuca światło, dając czytelnikowi swobodę w interpretacji.
„Przeczywistość” to nie jest prosta, lekka lektura, którą mogłabym polecić na rozluźnienie po ciężkim dniu. To w pewien sposób wyzwanie czytelnicze, wymagające chociażby odrobiny myślenia – bez tego ani rusz, ponieważ zwyczajnie pogubicie się w fabule i wierzcie mi, może być ciężko wrócić na właściwe tory. Zbiór zdecydowanie warty jest uwagi; można go sobie spokojnie dawkować lub czytać opowiadania w innej kolejności. Autor dysponuje żywym, kreatywnym językiem, na dodatek potrafi przykuć uwagę czytelnika i wywołać w nim niejednokrotnie skrajne emocje. Myślę jednak, że w niektórych punktach nastąpił przerost formy nad treścią, przez co przesłanie czy też idee zawarte w poszczególnych tytułach mogą umknąć – i gdyby książka okazała się odrobinę prostsza w odbiorze, jeszcze bardziej by zyskała.