"(...) Dżentelmen nigdy nie powinien porzucić kobiety w potrzebie. Nawet jeśli ta do niego strzela."
Lubicie historie z kowbojami w rolach głównych?
W porywie serca to drugi tom serii Jeźdźcy Hangera.
Historia ta skupia się na dwóch mężczyznach z legendarnej grupy. Mark Wallace i Jonah Brooks przebywając z otrzymanym zadaniem w Llano dość niespodziewanie stają się świadkami narodzin dziecka.
Ze względu na nieoczekiwane okoliczności są zmuszeni zaopiekować się niemowlęciem. Udają się do pobliskiego sierocińca, gdzie Mark spotyka kobietę, która kiedyś odrzuciła jego oświadczyny.
Ich pobyt w Harmony House się przedłuża, gdy decydują się sprawdzić pogłoski o zaginionych w okolicy chłopcach.
Czy dawne uczucia mają szansę rozkwitnąć na nowo?
Czy uda się rozwikłać sprawę zaginionych dzieci?
Muszę przyznać, że ta historia niesamowicie mnie wciągnęła. Od dziecka lubiłam westerny. Wychowałam się na książkach Karola Maya i zawsze wzruszało mnie poczucie braterstwa wśród jego bohaterów. A trudne sytuacje tylko to braterstwo wzmacniały.
Podobnie jest tutaj. Jeźdźcy Hangera dzięki wspólnie przeżytym przygodom i trudom walk nawiązali między sobą więź, która sprawiała, że stali się dla siebie najbliższą rodziną. Jeden drugiego nie zostawi w potrzebie. Natomiast walka z ludźmi łamiącymi prawo dawała im rozpoznawalność wśród mieszkańców Ameryki.
Nie możemy zapominać o tym, że akcja powieści rozgrywa się w XIX-wiecznym Teksasie. Stany Zjednoczone są świeżo po zniesieniu niewolnictwa, jednak w dalszym ciągu wśród ludności dominują podziały rasowe.
"Powoli podniosła głowę i pomyślała o wszystkim, co składało się na jej tożsamość. Była nieślubnym dzieckiem, Mulatką, kobietą - wszystkim, czym świat pogardzał. A przecież była jednocześnie Bożym stworzeniem. Ukształtowanym przez Niego w łonie matki."
"To był pierwszy raz, kiedy w ogóle mnie uderzył. Wybiegłam zdruzgotana z pokoju. Nie dlatego, że mnie uderzył, ale dlatego, że się mnie wstydził (...)
Przykro mi, Elizo.
Skinęła głową. Te proste słowa miały olbrzymie znaczenie. Uwolniły w niej coś, jakiś mały kawałeczek, który do tej pory był przekonany, że powinna nosić w sobie wstyd. A przecież było inaczej (...)
Mimo, że jej przyjaciółka była niezwykle współczująca i wyrozumiała, nie miała pojęcia, jak to jest mieć ciemną skórę. Jak to jest nosić plamę pochodzenia z nieprawego łoża. Udawać, że jest się służącą, przy człowieku, który powinien być obrońcą i opiekunem."
Były to czasy, gdy kobiety nie miały prawa głosu, a o większości spraw decydowali mężczyźni. Nawet kształcenie się kobiet nie było wtedy zbyt popularne.
Tym bardziej na wielką uwagę zasługują Katherine Palmer oraz Eliza Southerland.
Bez względu na przeciwności prowadzą dom dla porzuconych i osieroconych dzieci.
Cała historia jest napisana niezwykle grzecznym i kulturalnym językiem. Nie znajdziemy tu przekleństw, a odniesienia do bożej miłości kierują czynami bohaterów.
Co mnie niezwykle urzekło w tej historii?
Traktowanie przez Marka i Jonaha zarówno kobiet, jak i dzieci. Obaj odnoszą się do wszystkich osób z szacunkiem.
"Ojciec wpoił mu, że jedyny sposób dla niego jako ciemnoskórego mężczyzny, by odnieść sukces, to być najlepszym we wszystkim, za co się weźmie. "Bądź w czymś dobry, a ludzie to zauważą. Bądź najlepszy, a zyskasz ich szacunek."
Kultura osobista, walka z bezprawiem, przyjaźń, szacunek, rodzące się uczucia, a wszystko to w urzekających okolicznościach Dzikiego Zachodu.
W porywie serca to historia, przy której możemy odpocząć i się zrelaksować. Pomimo trudnych tematów poruszanych przez autorkę książka wciąga nas od pierwszych stron i przenosi w czasy, gdy nie było smartfonów i internetu, a szacunek zdobywało się poprzez dokonane czyny. Gorąco polecam.