Czasami słyszę opowieści od ludzi, że urodzili się z powołaniem do czegoś. Powołanie to takie piękne słowo, które precyzyjnie określa drogę życia i nie pozwala zgubić się we własnych marzeniach i pragnieniach. Zawsze zazdrościłam ludziom, że wiedzą po co tu są i są gotowi dążyć do celu, a gdy już go osiągną czerpać czyste szczęście z tego. Przyznam też, że nie jestem przekonana, czy coś takiego naprawdę istnieje. Właśnie, to są opowieści innych ludzi, a nie moje własne doświadczenie, czy przeżycia. Odkąd pamiętam, błądziłam we własnych myślach i pragnieniach. Za każdym razem łapałam marzenie, będąc szczerze przekonana, że to już te. Szybko je traciłam i zostawałam znów zagubiona. Pewnie dlatego tak bardzo zazdrościłam ludziom powołania. Jednak czy powołanie jest na pewno szczęściem? A może przekleństwem, które zabiera nam wolną wolę?
Daimon był wyrzutkiem – ponurym aniołem o krwawym powołaniu, choć on by to pewnie nazwał bardziej smutnym przeznaczeniem. Mimo to gdy nadszedł dzień zagłady, to on poświęcił się, łamiąc wszelkie zasady, by uratować Królestwo Boże. To był przełom, który wyniósł go do rangi Anioła Zagłady, Tańczącego na Zgliszczach. Pozwolił archaniołom stać się kimś więcej niż tylko podrzędnymi aniołkami. Jednak od tej pory minęły lata, a Jasność odeszła, pozostawiając swoje sługi bez żadnych wskazówek. Co zrobić, gdy najwspanialsza istota na świecie po prostu opuściła swoje niezwykłe Królestwo?
"Zastępy Anielskie" stanowczo weszły do kanonu najbardziej cenionych przeze mnie opowieści. Pewnie część z Was zacznie się zastanawiać, czemu po pierwszej części tak szybko oceniłam cykl. Cóż, czasami zdarza mi się czytać serie od końca. W tym przypadku zaczęłam od "Bram Światłości", które zaczarowały mnie swoimi barwnymi opisami, niezwykłą kreacją bohaterów oraz przesłaniem tak bardzo ludzkim, że aż uderzającym w naszej podstawy. Tyle wystarczyło, by się pokusić o przeczytanie pierwszego tomu. Z perspektywy czasu nie mam wątpliwości, że kolejne tomy są o wiele lepsze niż "Siewca Wiatru", ale to świadczy tylko i wyłącznie o fakcie, że pisarka na przestrzeni lat zrobiła postęp w pisaniu. Jestem przekonana, że gdybym zaczęła czytać cykl tak jak należy, to byłabym oczarowana pierwszym tomem, by za każdym razem pisać, że kolejny jest jeszcze lepszy.
Przy pierwszym tomie warto byłoby wspomnieć o całokształcie jako idei. "Siewca Wiatru" może początkowo budzić pewien opór, ponieważ historii o aniołach jest niesamowicie dużo. W końcu to motyw, który od tysięcy lat jest wykorzystywany we wszelkiej sztuce. Dla mnie nie jest to problem, gdyż uwielbiam anioły i lubię poznawać ich najróżniejsze koncepcje, jeśli nawet czasami są powtarzalne. Ta książka nie jest wyjątkiem, choć wśród literatury, którą czytałam, chyba jako pierwsza obrała koncepcję bardzo ludzkich aniołów, gdzie etykiety dobry i zły nie mają najmniejszego znaczenia. Zostałam zachwycona tym ujęciem i nie mam wątpliwości, że jest to najlepsze przedstawienie tych skrzydlatych istot, z jakim miałam dotychczas do czynienie.
Styl pisarki jest dla mnie niepowtarzalny. Czytałam już kilka jej książek i wszędzie odnajduję tę samą lekkość pióra, która delikatnie mnie otula i wprowadza w odpowiedni nastrój, by przenieść się z otwartym umysłem do innego świata. Autorka za pomocą skrupulatności tworzy pajęczynę zdarzeń, uczuć i bohaterów, którzy prowadzą nas ku koniecznemu, ale zarazem nieznanemu. W pewnym momencie nie jest to już droga literackich bohaterów tylko nasza własna, a my odnajdujemy przyjaciół, którzy nas poprowadzą, dając z siebie to, co najlepsze.
Cała fabuła opiera się na konwencjonalnym zamyśle, gdzie główną rolę odgrywa walka między dobrem i złem. Nie pochwalam czegoś takiego, jednak specjalnie dla "Siewcy Wiatru" robię wyjątek. Możecie się zapytać, czemu akurat teraz? Odpowiedź jest prosta – dobro i zło ma swoje poziomy, tworząc konstrukcję barw o najróżniejszych odcieniach szarości. Kolorami tak dobrze nam znanymi zostaje stworzony świat pełen trudnych decyzji, zapomnianych marzeń i codziennych scen. Moja wyobraźnia została pobudzona, a ja rzuciłam się w wir wielu wątków, znajdując swój ulubiony i dając pole do popisu dla innych.
Jednak gdybym z tych wszystkich niesamowitych zalet miała wybrać jedną, najważniejszą, wybrałabym bohaterów. Jest ich wielu i każdy z nich jest wielowarstwową postacią. Jeszcze nie jest to poziom "Bram Światłości", gdzie to są prawie żywe istoty, ale już w tej chwili zapałałam sympatią do wielu z nich. Chyba już zawsze będę podziwiać kreację Daimona, który jest najbardziej ludzką postacią w całej powieści. Daimon jest aniołem, który wielokrotnie ulega swoim emocjom, często nad sobą nie panuje i przez to irytuje czytelnika, ale zarazem wykazuje się naturalnością i prawdziwą, trudną miłością. Olbrzymi szacunek mam też do Razjela – stanowczo mój ulubiony archanioł. Potrafi połączyć w sobie lojalność, dobroć, ale również spryt i upór. Dzięki temu jego umysł jest otwarty i nieograniczony przez innych.
Cieszę się bardzo, że postanowiłam poznać cały cykl, a nie ograniczyłam się do ostatnich tomów. Bez wątpienia, kiedy tylko będę miała możliwość, wypełnię braki w tej historii i doczytam pozostałe tomy. Dostałam bardzo mocne potwierdzenie, że twórczość Kossakowskiej od samego początku była dobra i nic się pod tym względem nie zmieniło.