„Nauczyciel z Auschwitz” Wendy Holden to powieść inspirowana prawdziwą historią, w której trudno o optymizm i nadzieję. Nie byłam gotowa na emocje, które po sobie pozostawiła, a jednak to jedna z tych powieści, które nie tyle warto, co trzeba przeczytać. Dla pamięci. Dla emocji. Dla tego, by nigdy nie zapomnieć, że nawet w największym mroku można być światłem.
Nie sądziłam, że po tylu przeczytanych książkach o Auschwitz, ta historia może złamać mi serce, a jednocześnie zostawić je przepełnione wdzięcznością i podziwem. A jednak „Nauczyciel z Auschwitz” zrobił to z brutalną delikatnością. Poruszył we mnie wszystko, czego się nie spodziewałam: strach, wzruszenie, gniew i cichy podziw dla człowieka, który w piekle postanowił ratować nie tylko życie dzieci, ale i ich dusze.
Od pierwszych stron byłam wstrząśnięta. Wrzesień 1943. Brama Auschwitz. Wrzeszczący esesmani, dym z komina, który śmierdzi spalanym życiem, i procedura przyjęcia, która odbiera godność i napawa panicznym strachem. Ale ta historia nie zaczyna się tam. Cofamy się do Terezina. Getta. Miejsca, które nie jest jeszcze obozem śmierci, ale już odbiera ludziom nadzieję.
Poznaję Fredy’ego Hirscha, mężczyznę, który kocha dzieci tak, jakby były jego własnym światłem w ciemności, a ich ochrona misją jego życia. Nie może patrzeć na cierpienie i robi wszystko, by zorganizować im namiastkę normalności: kącik, w którym można się uczyć, ciepłą zupę, zabawę. I robi to w świecie, który zapomniał, czym jest człowieczeństwo.
Każda strona tej książki boli. Boli, gdy Fredy musi patrzeć, jak dzieci wsiadają do transportu, z którego nikt nie wraca. Boli, gdy walczy z własnym strachem, by stawić czoła esesmanom. Gdy pyta samego siebie, czy tworząc dzieciom pozory normalności - teatrzyk, bajkę w środku obozu śmierci, pomaga, czy tylko oszukuje ich i siebie.
W Auschwitz organizuje dla dzieci osobny blok. Naucza. Bawi. Wspiera. Daje nadzieję. Dba o ich ciała i dusze, choć sam przeczuwa, że wszyscy są już skazani. Jego życie to nieustanny akt odwagi. Nie z bronią w ręku, ale z otwartym sercem. I tak bardzo chciałam, żeby ocalał.
Kiedy czytałam o tym, jak przedstawiają „Królewnę Śnieżkę”, a za ścianą budynku obok giną tysiące ludzi czułam, jak pęka we mnie coś głęboko. Jak można kochać tak mocno, by w miejscu bez wyjścia dawać dzieciom światło?
Nie chcę zdradzać zakończenia, choć jego dramatyczna prawda zostaje w czytelniku na zawsze. Jestem wdzięczna Wendy Holden, że oddała głos Fredy’emu Hirshowi. I dała nam szansę, byśmy go usłyszeli, bo dzięki tej książce jego miłość, determinacja, człowieczeństwo przetrwały.