Są książki, po których nie da się tak po prostu wrócić do codzienności. Książki, które zostają z człowiekiem na długo i to nie przez fabułę, ale przez to, co robią z emocjami. „Nauczyciel z Auschwitz” Wendy Holden jest właśnie jedną z tych historii. Taką, która wchodzi pod skórę, zatrzymuje oddech i zostawia wewnętrzną ciszę, w której zaczynają rodzić się pytania.
Holden opowiada o postaci, o której wcześniej prawie nikt nie słyszał. Fredy Hirsch, młody Żyd niemieckiego pochodzenia, człowiek z niesamowitą energią i poczuciem misji. Zamiast nienawiści wybrał opiekę. Zamiast przemocy postawił na troskę. W piekle Auschwitz stworzył coś, co trudno nawet nazwać, czyli kawałek normalności, bezpieczny azyl dla dzieci, choćby na kilka chwil. Nie chodzi o to, że było dobrze, ale chodzi o to, że próbował, mimo wszystkiego.
To, co robi największe wrażenie, to właśnie te dzieci. Niektóre bez imion, bez historii. Ale one tam są, śpiewają, recytują, rysują. Przez moment zapominają, że są w miejscu, które miało ich zniszczyć. I to dzięki Fredy'emu. On sam nie jest tu pokazany jako bohater z pomnika. To nie jest historia o świętym. To historia o człowieku, który czuł, że musi coś zrobić. I robił, jednak cicho, wytrwale, bez oczekiwania na oklaski.
To nie jest książka, która epatuje brutalnością. To nie znaczy, że nie boli. Boli bardzo, ale inaczej. Nie przez opisy śmierci, tylko przez świadomość, jak niewiele trzeba, by ktoś miał szansę poczuć się choć trochę jak człowiek. Jak wiele znaczyły drobne rzeczy. Jedno spojrzenie. Trochę chleba.
To trudna lektura, ale jednocześnie bardzo potrzebna. Bo przypomina, że w najbardziej odczłowieczonym świecie wciąż można znaleźć światło. Że są ludzie, którzy nie pozwalają temu światu zgasnąć.
Po przeczytaniu zostaje coś na dnie serca. Taki cichy, ale mocny głos. Może to szept dzieci z baraku 31. A może samego nauczyciela, który wierzył, że nadzieja to nie luksus, ale konieczność.
Dla mnie ta książka była jak uderzenie w serce. Ciche, ale zostawiające trwały ślad. Czytając ją, kilka razy musiałam przerwać, złapać oddech, przemyśleć. Nie da się przejść obok niej obojętnie. Nie chodzi nawet o to, że poznałam kolejną tragiczną historię z czasów Holokaustu. Chodzi o to, że przypomniała mi, czym jest człowieczeństwo, kiedy wszystko inne zostaje odebrane.
To książka, do której będę wracać myślami jeszcze długo. Nie tylko jako czytelnik. Jako człowiek.