Kiedy czytałam „Ostatnie królestwo” Cornwella, wydawało mi się, że napisanie czegoś lepszego jest niemożliwe. Do drugiego tomu cyklu „Wojny Wikingów” pod tytułem „Zwiastun burzy” podeszłam jednocześnie z dużą rezerwą, ale i z ogromnymi oczekiwaniami. „Zwiastun burzy” szybko jednak udowodnił mi, że pierwszy tom nie był dziełem przypadku, zaś sam „Zwiastun…” jest zdecydowanie lepszą częścią. To pokazało mi, jak mało jeszcze wiem o książkach i pisarzach!
Tak, jak poprzedni tom, „Zwiastun burzy” to wspomnienia spisane przez Uhtreda Ragnarsona, Sasa wychowywanego przez Wikingów. Warto więc byłoby sięgnąć po tom pierwszy cyklu, jeśli nie zna się poprzedniej części, lecz nie jest to warunek niezbędny, by książka przypadła do gustu potencjalnemu czytelnikowi. Nie ma możliwości, by istotne wydarzenia, które miały miejsce wcześniej, nie zostały zrozumiane w „Zwiastunie…”, bo Uhtred snując swą opowieść często wraca do przeszłości, tłumacząc swoim odbiorcom zaistniałe fakty i okoliczności ich powstania. A wydarzenia te brzmią następująco: po wielkim zwycięstwie odniesionym nad armią Ubby, Uhtred liczy na szacunek i podziw ze strony Sasów i króla Alfreda. Jedyne jednak co go spotyka, to ogromne upokorzenie. Zamiast zaszczytów otrzymuje worek pokutny i pogardę ze strony dworu i księży, wdzięczność zaś zastąpiona zostaje nienawiścią do poganina. Upokorzony, sprowadzony nieomal do roli sługi, dumny wojownik nie wypowiada jednak posłuszeństwa Alfredowi. Zdaje sobie sprawę, że odzyskanie zagarniętych przez jego stryja i Duńczyków ziem możliwe jest tylko przy pomocy Sasów. Choć sercem sprzyja Wikingom, swój miecz oddaje na usługi prawowitemu władcy Wessexu. Jest jednak niezwykle niepokorny, od czasu do czasu wchodząc w układy z Wikingami. Jednak w godzinie próby, choć mógłby złamać przysięgę złożoną Alfredowi i oddać go w ręce Duńczyków, tym samym zdobywając dla siebie w ramach ich wdzięczności to, co kocha najbardziej, Bebbanburg, nie zawodzi. Co więcej. Staje na czele oddziału chroniącego króla i mobilizuje rzesze ludzi do walki po stronie Alfreda. W jaki sposób pomimo prawie doszczętnego rozbicia armii Alfreda uda mu się odbudować jej siłę i stanąć naprzeciw armii Guthruma Nieszczęśliwego, tego czytelnik dowie się z książki.
Cornwell to czarodziej słowa. Czytając książkę ma się wrażenie współuczestniczenia w czymś wyjątkowym. Jest coś niezwykle magicznego w tym, że czytelnik utożsamia się z bohaterem „Wojen Wikingów”, przyjmując jego każde zachowanie za naturalne i konieczne. Nawet, jeśli bez skrupułów łamie dane słowo, wyżyna pół wsi, zdradza żonę i nie dba o syna. Autor stworzył niezwykłego bohatera, któremu wybacza się wszystko. Wręcz po mistrzowsku nakreślił jego portret psychologiczny. Podobne odczucia miałam tylko raz, przy lekturze „Zbrodni i kary” Dostojewskiego. Choć powieści są diametralnie różne, jednak obydwie w swoim gatunku są majstersztykiem.
Tempo w jakim dzieją się poszczególne wydarzenia sprawia, że nie da się ani na chwilę nudzić przy książce. Tym samym, czytelnik nie ma chwili na złapanie oddechu. Akcja za akcją, cios za ciosem. Istne szaleństwo. Lecz w tym szaleństwie jest metoda. Metoda uzależnienia od siebie czytelnika! Najbardziej zdumiewa mnie to, że przez całą wręcz powieść czułam najprawdziwszą odrazę do Anglików, sercem i duszą stojąc po stronie Duńczyków. Nic to, że palili, gwałcili, mordowali. Wobec hipokryzji angielskich księży i możnych, aż chciało się krzyknąć:” i dobrze wam tak…” Bo otoczenie króla Alfreda, to gniazdo os, gotowych kąsać nie w obronie króla, a w obronie swoich interesów.
„Zwiastun burzy” to coś więcej niż zwykła powieść historyczna. To opowieść o honorze, wierze we własne ideały, przyjaźni i braterstwie. To także historia młodzieńczego buntu i poszukiwania tożsamości. Uhtred targany wieloma sprzecznościami poszukuje dla siebie miejsca w nowo kształtującej się rzeczywistości, patriotyzm lokalny zmaga się z powinnościami wobec ludzi, którym zawdzięcza życie. Przykry i niezrozumiały obowiązek kontra młodzieńcza fantazja i ideały wpojone przez wikińską rodzinę Ragnara. Wszystko to opowiedziane przystępnym językiem i dla wzmocnienia efektu doprawione humorem. To wszystko sprawia, że odczuwam lęk. Paniczny. Bo przede mną tom trzeci. I tak jak w przypadku tej części, moje oczekiwania są niezwykle wygórowane.
Mam nadzieję, że Cornwell mnie nie zawiedzie!