Początek historii przypada na lata trzydzieste poprzedniego stulecia. Akcja toczy się w Wielkiej Brytanii, gdzie do dziś ustrój monarchistyczny ma się wyśmienicie. Tytułowa guwernantka to Marion Crawley, która przez siedemnaście lat nauczała i wychowywała w izolacji królewskiego dworu księżniczki Elżbietę i Małgorzatę. Była osobą pragnącą pokazania tym dzieciom zwyczajnego życia i delikatnego uświadomienia im w jakiej bańce mydlanej żyją możnowładcy. To postać prawdziwa, o której swojego czasu było dosyć głośno, choć te głosy próbowano uciszyć…
Niespełna sto lat temu pozycja kobiety była mocno ograniczana przez patriarchalny świat. Panna Crawley, jest jedną z tych odważnych dziewczyn o nowoczesnym spojrzeniu w przyszłość, pragnących dla siebie czegoś więcej niż bycia jedynie dodatkiem do mężczyzny. Jest przeciwniczką staroświeckich uprzedzeń i ignorancji oraz zwolenniczką stawiania znaku równości przy wszystkich ludziach. Takie poglądy przed drugą wojną światową nie były jeszcze zbyt popularne. Marion - bo tak ma na imię guwernantka - ma dobrą duszę i pragnie wykorzystać swoją wiedzę, aby pomóc najbiedniejszym odmienić ich los. Postanawia uczyć dzieci, których rodziców nie stać na wysłanie ich do szkoły. Jednak przeznaczenie decyduje inaczej, a kobieta trafia najpierw na książęce, a później na królewskie salony. Tam w dalszym ciągu stara się realizować swoją misję, choć zgoła od całkowicie innej strony. Wkraczając do życia najważniejszych postaci brytyjskiego świata, młoda nauczycielka niesie ze sobą światło z pochodni oświecenia dla dwóch księżniczek, funkcjonujących pod kloszem niewyobrażalnego blichtru, całkowicie oderwanych od rzeczywistości. Przez lata, bo od wczesnego dzieciństwa, aż do ślubu Elżbiety z Filipem, pokazuje im jak wygląda prawdziwa egzystencja zwykłych ludzi, poddanych, oraz wpaja w ich postępowanie cenne wartości. W książce możemy przeczytać od podszewki ile kosztowało ją życie u boku monarchów, ilu tak naprawdę wyrzeczeń z jej strony wymagało. Choć Marion była kobietą z krwi i kości i przeżywała miłosne uniesienia, to jednak jej poświęcenie dla dwóch dziewczynek było w czasie lat jej młodości ważniejsze od prywatnego spełnienia. Z publikacji dowiadujemy się także dlaczego Crawfie, jak nazwały ją małe księżniczki, w późniejszych latach utraciła zaufanie swoich (wtedy już byłych) “pracodawców”, pomimo wcześniejszego wkładu w wychowanie Elżbiety i Małgorzaty…
Czuć w tym dziele literackim bardzo dobre przygotowanie merytoryczne Autorki, Pani Wendy Holden, do napisania powieści historycznej. Nie czytałam wcześniej nic spod jej pióra i muszę przyznać, że bardzo się ucieszyłam, kiedy dowiedziałam się, że “Królewska guwernantka” jest pierwszym (niezależnym) tomem z serii “Royal outsiders”. Całkiem niedawno, bo w czerwcu tego roku, Wydawnictwo HarperCollins wypuściło na rynek kolejną część o postaci budzącej spore kontrowersje, a wspomnianej również i w kilku akapitach w aktualnie recenzowanej książki. “Królewska guwernantka” jest powieścią, którą czyta się niezwykle płynnie i poza zgrzytem, jaki wielokrotnie powodowało u mnie używane w niej słowo “dziecinny” w znaczeniu “dziecięcego” (np. pokój dziecinny), całość naprawdę zrobiła na mnie dobre wrażenie. Pragnę zaznaczyć, że egzemplarz ma ponad pięćset stron, więc należy do tych grubszych, a jednak czas z nim spędzony mijał mi niepostrzeżenie. Spore znaczenie miało tutaj dla mnie to, że monarszy dwór i wszystkie jego zwyczaje zostały przedstawione oczami pospolitego, można by powiedzieć “szarego” człowieka. Dzięki temu uwaga Czytelnika wielokrotnie była zwracana w kierunku różnych dziwacznych konwenansów i absurdów panujących w Pałacu Buckingham. Jestem wielką fanką książek pisanych na faktach, a ta zdecydowanie spełniła moje oczekiwania z nawiązką.