"(...) Lena patrzy na wszystko, a Vaclav patrzy na Lenę". Z niewielu książek mogę od razu wyodrębnić swój jeden ulubiony cytat, ale ten urzekł mnie całkowicie. Może dlatego, że sprawia wrażenie, jakby mieścił w sobie to wszystko, co najpiękniejsze w całej treści, był magiczny jak marzenia Vaclava o zostaniu magikiem i piękny jak złoty strój z frędzelkami Leny. Zacznijmy jednak od początku...
Dostajesz w ręce książkę. Tytuł całkiem zwyczajny, niezachwycający, imiona bohaterów, rosyjskich emigrantów. Myślisz sobie, że ta okładka nie jest nawet ładna, niepotrzebnie błyszcząca, zbyt wiele szczegółów pchających się w to jedno miejsce, które mają przekazać sobą tak wiele, abyś chciał sięgnąć po tą książkę i zabrać ją ze sobą do domu. Myślisz jednak, że za tym kryje się coś wyjątkowego i masz rację. Otwierasz książkę, a za tą obwolutą znajduje się okładka w pięknym kolorze krokusów czy przylaszczek, która zachwyca swoją barwą. I już sam tytuł wygląda tutaj dużo dostojniej.
Zaczynasz studiować najpierw okładkę i dowiadujesz się, że to, co właśnie trzymasz w ręku, to literacki debiut autorki. Nie spodziewasz się wiele, żadnych zaskakujących wydarzeń, żadnej szczególnej formy, bohaterów takich, jakich setki już widziałeś i masz może nawet nadzieję, że nie zanudzi cię po dwudziestu stronach. To jednak, co Heley Tanner stworzyła, jest niezwykłe jak i niezwykła jest ta cała historia.
Poznajemy dwójkę bohaterów: Vaclava i Lenę, którzy kilka lat wcześniej przybyli do Nowego Jorku, uciekając przed tym, co działo się w ich rodzinnej Rosji, uciekając do lepszego życia. On ma dziesięć lat. Marzy o zostaniu Vaclavem Magikiem, jak Houdini, występach przed wielką publicznością, zachwycaniu swoimi zdolnościami, wplataniu rzeczy niezwykłych w szarą codzienność. Ona ma dziewięć lat. Inteligentna i zdolna, a jednak zakompleksiona i nieśmiała. Marzy o byciu zauważaną, marzy o byciu asystentką Vaclava i o złotym stroju z frędzelkami. Między nimi była więź, której tworzenie się nie miało zbyt długiej historii, zupełnie jakby od początku wiedzieli, że są tymi rozerwanymi ciałami z mitu o Androgyne, które bez siebie istnieć nie mogą. Wiemy przecież, że "Vaclav chce tego, czego chce Lena, bo są VacLeną bez żadnej reszty". Potem dochodzi jednak do dziwnych wydarzeń (niewypowiedzianych, bo przecież tak po prostu musiało być), które rozdzielają ich na długi czas. Ale czy naprawdę? Tak naprawdę Vaclav i Lena przecież nie rozstali się nigdy.
Tytuły nadawane każdej z części opowieści na początku zaskakują, może podchodzi się do nich sceptycznie, czasami są niepotrzebne, a jednak niektóre z nich komentarza nie potrzebują, bo są wspaniałe same w sobie, jak: Całunkologia czy (mój ulubiony) Być jej miejscem. Książkę czyta się z lekkością, jest napisana przyjemnym stylem i ma się wrażenie, że sunie się po powierzchni znaków, jakbyśmy rozpędzali się już od pierwszej strony i wiedzieli, że koniec naszej drogi będzie dopiero wtedy, gdy dotrzemy do końca. Bez przerw. Bez przystanków. Jednym tchem. Wszystko jest zrozumiałe i logiczne, nie ma niedomówień, nie ma niepotrzebnych treści, a wszystko, co się dzieje, jest konieczne, aby coś działo się dalej.
Postacie Vaclava i Leny są zbudowane bardzo dokładnie. Nie poznajemy tu mocniej innych bohaterów (może poza Racią, która także miała tu swoją rolę), bo to głównie te dwie osoby tworzą świat, który ma nas pochłonąć. Obydwoje mają swoje marzenia, mają swoje plany, są całkowicie od siebie różni, mają własne myśli i własne filozofie życiowe. Poznajemy ich dogłębnie, nie tylko to, co mówią, co myślą, ale też to, o czym nawet boją się myśleć. Vaclav i Lena całkiem prawdziwi, realistyczni, tacy jak my wszyscy.
Ta książka tak naprawdę kryje w sobie wiele. Bo nie jest to przecież tylko opowieść o chłopcu, który chciał być magikiem i dziewczynce, która chciała być jego asystentką. Znalazłam tu dziesiątki słów, które były piękne, niekoniecznie barwione pięknymi epitetami bez znaczenia, ale były o czymś, miały sens tak głęboki, że wciąż miałam wrażenie, że ta książka odnosi się do mojego życia. A przecież jestem kimś zupełnie innym, mam inne życie i inne pragnienia. Czy jednak w głębi duszy wszyscy nie pragniemy tego samego?
Opowieść o marzeniach, na których spełnienie czekamy, o planach, które jawią się w naszych głowach przez lata, o tym, kim jesteśmy i kim chcielibyśmy być, o nadziei, która jest w nas zawsze i pomimo wszystko, o dziecięcej bezinteresowności i wybaczaniu wszystkiego, o pragnieniach, do których sami boimy się przyznać, o strachu, który siedzi w nas tak głęboko, że nie mówimy o nim głośno, o radości, która nie pozwala myśleć o błahostkach, o działaniu, a także o kochaniu mimo wszystko. Przecież, gdy kochamy nie ma przeszkód, nie ma granic. Wtedy nawet zwykłe "dobranoc" jest rytuałem, który boimy się przerwać, aby tej drugiej osobie nie stało się nic złego.
http://www.kilkastrondziennie.blogspot.com/