Obserwuję ostatnio olbrzymi wysyp kryminałów, niestety zdecydowana większość z nich jest marnej jakości. Dlatego z przyjemnością wracam do ulubionych autorów, mając nadzieję, że utrzymują swój wysoki poziom. Tak właśnie jest z recenzowaną pozycją Michaela Connelly'ego, już dwudziestą pierwszą jego książką, którą przeczytałem.
Rzecz zaczyna się tak, że bohater Connelly'ego detektyw z Los Angeles, Harry Bosch, jest już na emeryturze, ma problemy zdrowotne: po operacji kolana porusza się o lasce. Ale wciąż kręcą go nierozwiązane zagadki kryminalne. W tym tomie pomaga swemu przyrodniemu bratu, adwokatowi Mickeyowi Hallerowi wygrać sprawę o zabójstwo sędziego; oskarżonym jest człowiek chory psychicznie, obciążają go dowody DNA, ale Bosch znajduje sprytny sposób, aby go uniewinnić. Potem zaczyna pracować nad śledztwem w sprawie prawdziwego zabójcy sędziego.
Bosch współpracuje też z Renée Ballard, policjantką pracującą na nocnych zmianach, nazywanych w żargonie policyjnym 'zmianami cmentarnymi'. To świetna śledcza, która kiedyś była zatrudniona w Wydziale Zabójstw, była wtedy molestowana przez szefa, wniosła oskarżenie, szef wyszedł z tego bez szwanku, a ją zesłano na nocki. Ballard prowadzi specyficzne życie: mieszka z psem w namiocie na plaży, w nocy pracuje, a w dzień śpi albo surfuje, ale lubi swoje życie outsiderki.
W tym tomie Ballard bada sprawę bezdomnego, który spalił się w nocy w swoim namiocie, wszystko wskazuje na wypadek – przypadkowe zaprószenie ognia, ale nasza detektyw nie odpuszcza i szybko okazuje się, że parę osób miało motyw, by zgładzić ofiarę pożaru.
W jeszcze innym, równoległym wątku Ballard i Bosch razem pracują nad sprawą zabójstwa sprzed 30 lat, została ona zostawiona Boschowi niejako w spadku przez jego mentora – Johna Jacka Thompsona, niedawno zmarłego ekspolicjanta. Ciekawie jest opisane, jak oboje w swoim wolnym czasie wgryzają się w śledztwo – przesłuchują świadków, studiują akta, tak ciężko pracują, że nie dosypiają. Pytanie: po co to robią? No cóż, wykrywanie sprawców zabójstw, śledztwo policyjne, to jest ich życie, wręcz są od tego uzależnieni. Zwłaszcza Bosch, który dobiega już siedemdziesiątki, ale wciąż rozgryza stare niewyjaśnione zbrodnie z uporem psa gończego. Poza tym dla naszej pary policyjna praca jest wszystkim, nie mają prawie żadnego życia prywatnego. Piszę prawie, bo Bosch ma córkę, która studiuje daleko od domu, a Ballard czasami odwiedza babcię, która ją wychowała. Bardzo to smutne obrazki...
Napisane to niezwykle zajmująco, trudno się oderwać od lektury, przy okazji dostajemy trochę realistycznych obrazków z LA: całe tabuny bezdomnych w niektórych dzielnicach, nocny sklep z alkoholem w trudnej dzielnicy, który wygląda jak dobrze chroniony bank, itd.
Dobrze, że starzy mistrzowie wciąż piszą kryminały...