Jest on, 45-letni dziennikarz. Nieudacznik ,fajtłapa, człowieka bez planu na siebie i na życie jakikolwiek. Jest teraz. A teraz to prawie traci pracę (nie pierwszy raz) i teraz są trzy koty (przygarnięte), ich karmienie i wygoda (jest dla nich kocią mamą, tatą tulącym i kumplem od psot. One są naj- naj- ważniejsze. po nich dopiero jest cała reszta). I jest jego samotność (bo która „dama” pokochałaby trzy kociaki na równi z nim? a jakże byłoby pięknie, gdyby owa dama kochała koty... marzenie kociarza). Dlatego wszystko, co burzy życie kotów jest kategorycznie zabronione i niemożliwe. Nie można go zamknąć w areszcie nie dłużej niż kilka godzin (do czasu następnego karmienia). Wykluczone jest jego zabójstwo, praca po godzinach, czy noc spędzona w łóżku innej, poza domem. Nawet po wyczerpującym seksie i wiadrach alkoholu wszelakiego. Taxi i do domu. Bo koty. Koty czekają na swojego pana.
I chyba to sprawia, że nie wiedząc kiedy, jak i dlaczego zostaje wplątany w morderstwo Mileny. Swojej ex dziewczyny, która zostaje zamordowana tuż po tym, jak wyszedł od niej po dobrym seksie (w końcu wizyta ma być przyjemnością dla obu stron). Sąsiadka, starsza pani, słyszy i widzi przez drzwi „judasza” jak wychodzi od Mileny, ale... to, że wyszedł, i że ktoś go nawet widział, nie daje mu alibi. Nie jemu. Policja ma swoją rację (którą skrzętnie notuje podczas przesłuchań przy pomocy maszyn do pisania), on ma swoją (poza sąsiadką nie ma innych świadków, bo przecież koty... one są raczej mało wiarygodne w tej sprawie), a prawdziwy morderca nadal grasuje w okolicy. I nagle inna zbrodnia (nie jego), porwanie (jego), mafia i rzeźnia w tle (w której ląduje – on). I pistolety i wszystko wiedzący Mareczek (spec tego kalibru), który jest właścicielem całego asortymentu broni palnej i „rzutnej” (granaty do wyboru, do koloru – czego szuka klient, Mareczek wszystko ma). A w przerwach między jednym, a drugim, seks z policjantką Anią. No i alkohol. Potem kac, próba pisania (w ramach leczniczej i uzdrawiającej terapii) o byłych dziewczynach i związkach z nimi, i znowu tempo, jak u Tarantino w filmach. Strzały się sypią nie wiadomo w jakim kierunku i kogo obrały sobie za cel, są noktowizory do nocnej akcji, a gdzieś z tyłu, daleko, daleko (za górą, za rzeką) stoi pytanie, czy to faktycznie są mordercy? Czy ci z tej willi, ten gruby i chudy i ten trzeci, czy to oni? Ale tu nikt nie zadaje pytań. tu się wymierza sprawiedliwość. Tu się jest real-man. Trzeba przeżyć, wrócić do kotów, a po drodze kupić im coś do żarcia (może Whiskas będzie w promocji?).
Komedia pogania ironię, sensacja pędzi za tanim seksem i irracjonalnością. „3M...” wbrew okładce (to nie kryminał z prostytucją w tle, ani romansidło w oparach tytoniu i odurzeniu narkotycznym). „3M...” to świetna komedia kryminalna. Łukasz Gołębiewski to taka Joanna Chmielewska w spódnicy. Lekkie pióro, swobodny styl, zwięzła fabuła. I tempo – szybkie, zagadkowe i porywające zarówno bohaterów, jak i czytelników. Bo o to tu chodzi. By przykuć uwagę i trzymać do końca (jak psa na smyczy, o zgrozo. Koty są bardziej czułe). A przy tym mamy gwarancję śmiechu i relaksu. Człowiek czasem potrzebuje takiej książki. I choć nie jest to klasyka, czy literatura z wysokiej półki (nawet do niej nie aspiruje), to jest to lekka historia, co stanowi jej atut. Bawi się czytelnik, a podczas pisania ubawił się z pewnością sam autor. Miało być luźno, swobodnie i śmiesznie. I jest. Nieudacznik przyciągający wszystkie nieszczęścia świata, bo tylko jego może coś takiego spotkać, tylko jego.
„Czuję się, jakbym siedział w czołgu z lufą skierowaną do wewnątrz.”