"Utwór wampiropodobny. Przed użyciem zapoznaj się z opisem książki znajdującym się na tyle okładki, bądź skonsultuj się z lekarzem pierwszego kontaktu lub psychiatrą, gdyż każda książka z cyklu "Zmierzch" niewłaściwie odebrana zagraża Twojemu postrzeganiu świata lub zdrowiu psychicznemu."
Taka wiadomość według mnie powinna znajdować się na okładce. Ale może zacznę od początku:
To jest moje drugie podejście do "Zmierzchu" na papierze, gdyż już wcześniej czytałam tę serię. Jeszcze przed wielkim bumem na Bellę i Edwarda. Za drugim razem czytałam lekturę z przymrużeniem oka. Niestety dalej zgrzytałam zębami, bo Meyer z postaci wampira zrobiła superbohatera. Mieni się w słońcu niczym brokat (o zgrozo!), nie śpi w ogóle, jest nieziemsko przystojny i - przynajmniej jeśli chodzi o Edwarda - co by tu dużo mówić, jest uczuciowym mięczakiem (dla szerszego grona czytelników - idealnym facetem). Do bólu romantyczny, przesadnie troszczący się... Nie mówiąc już o tym, że nasza główna para zakochuje się w sobie nagle, od pierwszego wejrzenia. No dobrze, jeśli chodzi o pana wampira - od pierwszego powonienia. Bella bowiem według niego pachnie cudnie i dodam jeszcze, że tylko jej myśli nie może on usłyszeć (dziwne, prawda?)
Wiecie, że "Zmierzch" nie jest taki zły? Czytając go za pierwszym razem nie miałam przeświadczenia, że robię coś strasznego, popełniam jakieś przestępstwo. Mogłam od początku do końca skupić się na treści, a nie na wyłapywaniu fragmentów do których przyczepiliby się wszyscy zatwardziali anty fani. To okropne, co może z powieścią/zespołem/filmem zrobić mainstream!
Nie podoba mi się wizja wampirów w stylu Meyer, przyznaję, choć całkowicie ich nie przekreślam. Możecie mnie wziąć za zdrajczynię krwiopijców, ale te dodatkowe wampirze talenty, zmiany koloru oczu zależnie od stopnia najedzenia i okrutny sposób przemiany w nieumarłego są interesujące. Każdą historię o przeszłości członków rodziny Cullen chłonęłam z wypiekami na twarzy, bo Meyer CZASAMI ma naprawdę dobre pomysły! (Zauważcie, że ona przynajmniej skończyła studia na wydziale literatury, więc nie można o niej powiedzieć, że wzięła się za fach, o którym nie ma pojęcia). Alice i Jasper na przykład to moi faworyci. Oboje mają mroczną przeszłość, nie są prawdziwymi "dziećmi" doktora Cullena, bo to nie on zamienił ich w nieśmiertelnych.
Jednakże lektura do najprzyjemniejszych nie należała - przez całą, calutką, książkę Bella doprowadzała mnie do szału. Biedna nie mogła wymówić słowa "wampir", zachowywała się jak łamaga, opisywała Edwarda w takich superlatywach, że aż mnie zdziwiło, że po lekturze nie miałam łóżka mokrego od lukru, a nad moją głową nie fruwały amorki. Ukochany miał słodki oddech, melodyjny głos, twardy tors, idealne dłonie, nieprzeniknione oczy, czarujący uśmiech, nienaganną fryzurę... mam wymieniać dalej?
Zmierzch to czytadło. Coś na poprawę krążenia w żyłach, bo to od Waszego gustu zależy, czy książka będzie Was denerwować, czy bawić. Nie każdy lubi historie o wampirach, czy romanse. Tak jak nie każdy lubi kryminały, czy książki sci-fi. Trudno, by historia Belli i Edwarda każdemu się spodobała (po to mamy opis, który się znajduje na odwrocie tomu i po to... mamy recenzje). Nie jest napisana wybitnym językiem, nie wnosi nic do naszego życia... Ja dobrze wspominam tę książkę, chociaż zdaję sobie sprawę że niektóre dialogi są żałosne, a historię można by porównać do taniego romansidła.