Proza Agnieszki Mieli. Soczysta, mroczna, niepokojąca. Bóstwa bawiące się ludźmi, to one trzymają za sznurki swoich kukiełek, sznurki zbroczone posoką Jestem wielkim fanem mrocznej odmiany fantasy, a książki z serii “Dzieci Starych Bogów” są wspaniałym przykładem na to, że można napisać w tym gatunku coś świeżego, co upuści krwi czytelnikowi i sprawi, że będzie śnił o zakazanych leśnych ostępach, w których traci się zmysły.
“Grzechy Ojców” to kontynuacja losów Aine, Bertrama i ich tuath, postaci, które poznaliśmy w poprzednim tomie, “Śmiech Diabła”. Aine, dręczona przez szczekliwy głos pojawiający się w jej głowie, przerażona, ale uparcie dążąca do celu. Bertram, mężczyzna o którego duszę walczą dwie siły. I Oni. Bogowie. Śniący. Ta walka jest z góry przegrana, nieprawdaż? Jak można walczyć z bogiem? Jednak Aine i Bertram nie mają w zasadzie nic do stracenia.
Od razu, na (prawie) początku dam czytelnikom radę. Najlepiej “Grzechy Ojców” czytać zaraz po “Śmiechu Diabła”. Książka jest bezpośrednią kontynuacją i można się pogubić w natłoku wątków, które zostały rozpoczęte w poprzednim tomie. Ja odświeżyłem sobie tom pierwszy i bardzo mi to ułatwiło “wbicie” się w akcję “Grzechów Ojców”.
Książka jest - moim zdaniem - o wiele bardziej tajemnicza, niepokojąca i mroczna niż poprzedniczka. Od Pustkowia, które smaży okrutnym słońcem i grozi przeklętym wędrującym miastem, jak i mnogością typów spod ciemnej gwiazdy. Poprzez las Lai Silnen, gdzie rzeczywistość nigdy nie jest taka, jaka się wydaje, a ukryte koszmary kochają dręczyć słabe dusze. Aż do wewnętrznego czyśćca naszych bohaterów - każdy z nich nosi ze sobą kamień, a kamień ten ciąży tym bardziej, im dalej zagłębiają się oni we własny strach i pragnienia. Atmosfera tego tomu jest aż ciężka, ale jednocześnie kusi, niesamowicie kusi nienazwanym. I to jest największy plus książki - atmosfera, którą można kroić nożem, ale które uwodzi nas niczym samo Lai Silnen - nieustępliwe i okrutne.
Wszystko tutaj ma swoje miejsce, a zagadek przybywa. Styl Mieli jest bardzo obrazowy, może nie poetycki, ale potrafiący sięgnąć ku ukrytym zakamarkom duszy. Aga maluje pędzlem stworzonym z piasku Pustkowia i mchu zaklętego lasu, by wydobyć ze słów to, co najważniejsze.
Powieść jest okrutna, tak - ale wrażliwy czytelnik to doceni. Wrażliwy na prądy, którymi płynie. I tak jak zgadzam się z autorką, że nie jest to książka dla młodzieży i młodzież nie powinna jej czytać, nie jest to powieść niesmaczna. Jej mrok jest raczej ciężki - i buduje atmosferę, dodaje trochę przypraw do wiedźmiej zupy.
“Grzechy Ojców” to nie jest książka, którą można przeczytać w jeden dzień. Jest skierowana - tak mi się wydaje - do dociekliwego i wrażliwego odbiorcy, który sam będzie chciał powoli badać drogi, którymi udają się bohaterowie. Zanurzyć się w mroku tajemnicy i dać się porwać jej wodom. To powieść na której trzeba się skupić i wejść w nią zębami i pazurami, by wycisnąć z niej jak najwięcej.
I takie właśnie książki lubię najbardziej.