Od jakiegoś czasu baaaardzo potrzebuję optymistycznych, ciepłych, wzruszających i miłosnych powieści. Dlatego tak ostatnio chętnie sięgam po literaturę kobiecą. Do takiej literatury należą bez wątpienia książki Marii Ulatowskiej. Pierwszą część " Sosnowe dziedzictwo" przeczytałam i z przyjemnością spędziłam czas w Towianach.Jednak najmilej było w Sosnówce. Piękne miejsce nad jeziorkiem pośród pachnących sosen, któż by nie tęsknił, dlatego gdy tylko ukazała się kontynuacja zapragnęłam ją przeczytać. Z przyjemnością wróciłam do znanego mi już miejsca, które autorka opisała w powieści "Pensjonat Sosnówka".
Tak jak w poprzedniej części ugościła nas w Pensjonacie Sosnówka właścicielka i zarazem dziedziczka tego miejsca - Anna Towiańska. Anna zatrudnia, a jednocześnie przyjaźni się z Irenką Malinką, a także wyciąga pomocną dłoń do artysty Dyzia. Do pensjonatu wracają przyjaciele, którzy pomagają Annie, wspierają ją i robią wszystko by jej pomóc.Myślę, że dobroć Anny dla innych ludzi i zwierząt wraca do niej ze zdwojoną siłą. Przy jej boku jest także nieoceniony Jacek i mały Florek, tego drugiego pokochała jak własnego synka, niestety pojawia się matka biologiczna chłopca, którego zwyczajnie porzuciła.
Maria Ulatowska zręcznie przypomina nam osoby, które poznaliśmy w pierwszym tomie, pojawiają się też inni bohaterowie, którzy przyjeżdżają na wakacje do Towian. Są to zazwyczaj ludzie starsi pragnący odpocząć od zgiełku dużego miasta. Cisza i relaks to wszystko czego im potrzeba.
"Pensjonat Sosnówka" choć jest bardzo optymistyczna, jak dla mnie mało realistyczna, choć generalnie mnie to nie przeszkadzało, lubię ciepłe historie, które kończą się happy endem. Jednak zbyt szybko wszystko się toczyło, nie zdążyłam się po delektować, może warto było rozbić te historie na kolejny tom? Niż opisać pobieżnie nowo wprowadzonych przemiłych ludzi. Chętnie poznałabym ich bliżej.
Bardzo podobały mi się wstawki o zwierzętach, ukazany do nich szacunek i miłość. Bardzo fajnie i ciekawie były opisane wyprawy na ryby, miało się wrażenie, że autorka ma ogromne pojęcie o tym co pisze. Być może sama siada z kijem nad wodą. Według mnie te wątki były najbardziej realistyczne.
No cóż było fajnie, ciepło i pachniało domowym ciastem, przyszło się nam pożegnać z Pensjonatem Sosnówka i Anną Towiańską, małym Florkiem, Panią Irenką i Dyziem, a także innymi mieszkańcami uroczego miasteczka na gdzieś Kujawach. Mam nadzieję, że za jakiś czas będzie mi dane wrócić i odwiedzić już dobrze nam znane miejsca, gdzie goście mile widziani. Z ogromną przyjemnością to zrobię.
W realistycznym świecie z przyjemnością spędziłabym z rodziną całe wakacje w tak urokliwym miejscu, gdzie ludzie są zwyczajnie gościnni, mili i panuje tak domowa atmosfera.
Czy polecam??? Oczywiście, że tak. Myślę jednak, że to książka idealna dla osób, które kochają takie klimaty, którym nie przeszkadza to, że powieść jest ciepła, dobrze się kończąca, ale przede wszystkim pełna miłości i przyjaźni. Typowa literatura kobieca, którą bardzo cenię i lubię.
Chętnie sięgnę po kolejne książki Marii Ulatowskiej.