Pod koniec kwietnia nakładem wydawnictwa Mięta ukazała się nowa powieść Macieja Lewandowskiego „Grzechót”. Imponujące wydanie w twardej oprawie i z barwionymi brzegami zwraca uwagę na tę książkę. A jak prezentuje się sama opowieść?
Wakacje w pełni. Jakub wchodzi na posesję sąsiada, by odebrać piłkę. O starym Winnickim krążą różne plotki i w miejscowości uważany jest za dziwaka. Chłopiec w poszukiwaniu swojej zguby odkrywa na podwórzu starą szopę. Gdy zagląda do środka okazuje się, że stoi tam stary czarny samóchód pozbawiony kół. Dziecięca ciekawość nie pozwala Jakubowi przejść obojętnie wobec tego znaleziska. Chłopak zagląda do środka i usiłując sięgnąć leżący na podłodze przedmiot, kaleczy się. Od tej chwili w wiosce rozpoczyna się seria dziwnych wydarzeń. Czy kropla krwi obudziła śpiące od dawna pradawne zło?
Maciej Lewandowski serwuje nam coś, czego długo już na naszym literackim rynku nie widzieliśmy: powieść, której bohaterami są dzieci, wykorzystanie starej miejskiej legendy i historię opartą na konwencji horroru, która niekoniecznie horrorem jest. „ Grzechót” to powieść, którą trudno jest jednoznacznie sklasyfikować. Tu liczy się historia i to, jak jest ona opowiedziana. A opowiedziana jest w świetnym stylu. Lewandowski ukazuje świat oczami dzieci i bardzo dobrze mu to wychodzi. Klimat sielskiej miejscowości turystycznej i nadciągające zło – Lewandowski wie jak dobierać słowa, jak tworzyć nastrój, który początkowo zdaje się wskazywać na dość niewinną opowieść. Tymczasem ta książka to opowieść o lęku, o micie i o tym, co głęboko ukryte. Podoba mi się styl autora i to, jak stopniowo wprowadza czytelnika w stworzony przez siebie świat. Świat, który pamiętamy z własnego dzieciństwa : beztroskie wakacje, jazda na rowerze, spotkania z przyjaciółmi i nieustanne poszukiwanie nowych przygód. Bywają jednak przygody, których nikt nie chciałby przeżyć. Ta beztroska w powieści Lewandowskiego przeradza się w grozę. To, co zdawało się dziecięcą zabawą staje się walką o przeżycie. Rozrachunek z dziecięcą naiwnością spada na bohaterów niespodziewanie. Bardzo dobra narracja, która sprawia, że ten świat staje się dla odbiorcy bliski. Lewandowski pisze tak, że to, co pozornie proste otrzymuje aurę niesamowitości.
10 października 1956 z linii produkcyjnej radzieckich zakładów GAZ zjechał pierwszy egzemplarz samochodu M-21 Wołga na podbudowie modelu Pobieda. Sowiecka limuzyna szybko stała się symbolem luksusu i … strachu. Na początku lat sześćdziesiątych narodziła się, najsłynniejsza chyba, miejska legenda o czarnej wołdze porywającej dzieci. Legenda ta żywo funkcjonowała w Polsce i Związku Radzieckim. Mówiono, że Wołgą podrózują księża, zakonnice, agenci SB, a nawet enerdowskiego Stasi, którzy porywają małe dzieci. Mit ten utrzymywał się aż do lat dziewięćdziesiątych, kiedy to w opowieściach wołgę zastąpiło czarne BMW. Wiele osób do dziś pamięta jak w dzieciństwie rodzice i dziadkowie straszyli je czarną wołgą. Aż dziw, że do tej pory nikt nie wykorzystał tej historii. I oto na scenę wkracza Maciej Lewandowski i chwyta się za bary z legendą o czarnej wołdze. Robi to bezkompromisowo i w znaną powszechnie opowieść wplata własne wyobrażenie tego, czym owa wołga jest. Brawurowo napisana powieść, w której pisarz czerpiąc z tego, o czym większość ludzi słyszała lata temu, tworzy nową, niezwykle mroczną wizję. Napięcie i atmosfera rosnącego zła wykreowane są naprawdę bardzo dobrze. Fakt, że bohaterami tej historii są dzieci dodaje jej dodatkowej siły wyrazu. Lewandowski wprowadza nas w świat pradawnego zła, które przyjmując różne formy toczy swą perfidną grę. I bardzo chce przeżyć. „Grzechót”, mimo iż sprawia wrażenie powieści młodzieżowej, jest tak naprawdę powieścią grozy. Nie w klasycznym jej rozumieniu, ale książką, która łączy obyczajowość małej miejscowości, historię dorastania wraz ze wszystkimi towarzyszącymi jej problemami i grozę, która chwilami potrafi przeniknąć do szpiku kości. Lewandowski posiada indywidualny styl. Być może przebijają w nim tony Stephena Kinga, ale autor umiejętnie łączy to, co go inspiruje z tym, co jest jego kreacją. Dobrze czyta się tę historię. Nie jest to ten rodzaj grozy, który rzuca czytelnika na ziemię, ale poziom jest solidny. Na pewno jest to powieść, która się wyróżnia i warto wziąć ją na swój czytelniczy warsztat.
Jeżeli obudzisz to, co spało, musisz liczyć się z tym, że będzie głodne. A ofiarą możesz zostać ty. Jak stanąć do walki z tym, co wieczne? Jak ujarzmić siłę zaklętą w wiekach zapomnienia? Maciej Lewandowski napisał unikatową i bardzo interesującą powieść, która wymyka się z ram. Tworzy klimat, który otacza chłodem i sprawia, że skóra może ścierpnąć. W tej opowieści odnajduję kawałek siebie i wakacje z okresu, gdy byłam w wieku Kuby i jego przyjaciół. Szczęśliwie mojej drogi nigdy nie przecięła czarna radziecka limuzyna. Diabeł gorąco poleca.