Pomorze, Sławek wraz z żoną Darią powraca w rodzinne strony by przeżyć żałobę i powoli pogodzić się ze stratą jedynego dziecka, syna Artura. Niespodziewanie jedna wizyta dziwnej staruszki odmieni życie ich, jak i mieszkańców całego miasteczka. Są bowiem rzeczy nieodwracalne, takie jak śmierć, a umarli nie wracają, o czym doskonale i boleśnie przekonają się bohaterowie powieści pana Fitasa.
Powieść ta nie jest zbyt długa, ale czytałam ją z przerwami strasznie długo. I nie wpływał na to ani styl autora, który jest w porządku, ani rozdziały, które były dostatecznie krótkie, takie jakie ułatwiają lekturę, ale główny wpływ miał na mój zastój przy tej książce sposób poprowadzenia fabuły, akcji przez autora. Praktycznie przez dwie trzecie książki dostajemy opis morderstw i bezeceństw jakich dopuszcza się na Bogu ducha winnych mieszkańcach płci męskiej Świecący Człowiek. Ale czytelnik czytając o tym ma wrażenie, że te jego czyny są całkiem bez sensu. Bo czym zawinili ci mężczyźni, co kieruje tym widmem z zaświatów, jaki jest jego plan, jeśli to zemsta to za co? Tego wszystkiego dowiadujemy się na sam koniec książki, dosłownie na ostatnich dziesięciu stronach, i gdy przez całą powieść moją głowę atakowało milion pytań, tak autor na zakończenie objaśnia wszystko raz dwa, tak, że byłam zaskoczona, że to już, że to koniec. I samo pokonanie zła na zakończenie powieści, no serio autorze? Parę zdań i już, potwory znikają... Zakończenie mnie rozczarowało i to bardzo, zostało poprowadzone tak na szybko, jakby zabrakło pomysłu jak to podbudować, rozwinąć. Jest nieadekwatne w zestawieniu z całą powieścią.
W tym horrorze, jeśli można tak nazwać tę książkę, bo ja podczas lektury nie bałam się ani odrobinkę, byłam bardziej zniesmaczona, niż przerażona czy zaniepokojona, mamy do czynienia z dość liczną grupą bohaterów, którzy podejmują walkę na swój sposób ze Świecącym Człowiekiem, niby ok, ale czemu miałam wrażenie, że każdy bohater żyje jakby w oderwaniu od świata przedstawionego i próbuje grać pierwsze skrypce. Nie było tu niestety powiązania między bohaterami, wspólnego celu łączącego ich, czyli pozbycie się tego widma, każdy działał sam, na własną rękę. Zabrakło mi tu wspólnoty, wspólnego działania. Zakończenie było jak pisałam rozczarowujące, i zarazem trochę chaotyczne, niby autor wyjaśnia nam co i jak z tym świecącym gościem, skąd się wziął i czemu zabijał, ale to zakończenie mnie nie usatysfakcjonowało i ostatecznie nie wiemy nawet co się z tym typem stało, nie jest to dokładnie opisane.
Być może horrory to nie mój gatunek, a być może trafiałam do tej pory na takie, które mnie irytowały bardziej niż niepokoiły czy przerażały. Podobnie miałam z Całopaleniem, tak mam z Umarli nie wracają. Czuję irytację. Widziałam, że pan Bartłomiej napisał jeszcze Potępioną, może ona zaskoczy mnie pozytywniej. Ale tej powieści nie mogę wam polecić, ale jeśli jesteście ciekawi co mnie tak zirytowało, to sięgajcie i czytajcie, jak zawsze decyzję pozostawiam wam.
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Dom Horroru.