Powracają i ponownie rozdają karty, w których klarowna moc sprawi, że wola walki obierze całkiem inny wymiar. Płomienie oraz niekończące się życie stoczą ponowną grę, w której rozsądek i spokój staną na pograniczu śmierci. Czas rozpocząć bitwę!
Myśleli, że przekraczając próg Kolegium Świętego Wilfreda będą bezpieczni. Zdeterminowana i zacięta Taylor cały wolny czas poświęca czas na treningi, które pomogą jej zapanować nad mocą, a Saha przeszukując stare księgi, próbuje odnaleźć wskazówki dotyczące zdjęcia klątwy. Ramiona demona czekają, by przyjąć dusze chłopaka, lecz ostateczna podróż głównych bohaterów do miejsca, w którym rodzina Sahsy została przeklęta, okaże się starciem nieludzkich sił.
Możliwe. Wszystko staje się możliwe, gdy duet Daugherty oraz Rozenfeld zasiada do tworzenia dalszych losów Taylor i Sashy. Szeregi alchemików stają do walki a główni bohaterowie doskonale odnajdują się w ziemskiej wędrówce osadzonej w dość nieskomplikowanej fabule. Czarna magia ponownie popchnęła mnie w ramiona gry, w której radość i nienawiść omotane molekularną energią grają pierwsze skrzypce. Było inaczej. Było alchemicznie. Było lepiej niż w części pierwszej.
Poznałam ich. Zachwyciły mnie bohaterami, których stworzyły bez żadnego wysiłku, niczym niewyróżniającym się przeniosły ich do części drugiej, by za chwilę pokazać, co tkwi w papierowych postaciach. Przekonująco. Obrazowo. Komunikatywnie. Tak wykreowały bohaterów! Nie siląc się na najniższą ani na najwyższą linię oporu pokazy to, co w nich najważniejsze, procesowo zobrazowały rozwój postaci, który pozwala na delikatne podglądanie ćwiczeń Taylor, jak również umożliwiają chłonąć emocje Sashy, który z wielką rezerwą podchodzi do stworzonej aury mającej na celu uratować życie chłopaka. Daugherty i Rozenfeld ponownie zachwyciły mnie kreacją bohaterów, tak jak miało to miejsce w części pierwszej.
Zauważalna różnica. Autorki wprowadziły pewien rodzaj wycofania akcji, który wyczuwalny od pierwszych stron może okazać się zabiegiem bardzo istotnym w stosunku do następnych wydarzeń. Mało urozmaicone opisy, które mają sprawić ewolucję tempa akcji stają na pograniczu monotonności, by w milczeniu słowa przekierować wszystkie niedogodności na drogę do poznania elementu układanki, mającego za zadanie rozwinąć toczące się tempo do ryzykownych zagrań. Bezwiednie opadły na siłach, by ponownie wrócić w charakterystycznym tonie! Zaryzykowały i ostatecznie obroniły swoją dość swobodnie napisaną powieść.
Wprowadziły. O ile w części pierwszej zabrakło wysoko nakreślonych charakterystycznych opisów miejsc, w których bytowali bohaterowie w części drugiej, autorki wyszły z cienia. Realistycznie nakreśliły posępność otoczenia, nadały odpowiedni rodzaj lekkiej mroczności, gdzie nieoświetlone ulice i skrzypiące zawiasy współgrają z atmosferą stworzonej historii.
Tajemne miasto bez ukrytych większych zawiłości, tak jak część pierwsza otoczona fabularną prostotą wciąga w pościg za złem, które latami ukrywało swoje złowieszcze intencje. Podążając za mroczną energią, obawiałam się całej schematyczności czyhającej na kartach powieści, lecz ostatecznie pognałam wyobraźnią w świat przekleństwa kryjącego się w lochach niosących woń palonych czarownic. Autorki stworzyły otwartą i przejrzystą powieść, która znacznie różni się od części pierwszej, więc sumiennie mogę napisać, że jest to udana kontynuacja