Wszystko zaczęło się w puszczy, wszystko się w niej narodziło, znalazło swój początek. Nasi przodkowie mieszkali na wielkich obszarach między Wisłą, a Wartą, które były gęsto porośnięte prastarą ciemną i niewykarczowaną jeszcze puszczą. Ogromne drzewa trzeba było ściąć, a miejsce zaadoptować i postawić chaty, które wymagały założenia rodziny i udomowienia jako takiego, oswojenia. Sama ziemia zaś domagała zamieszkania, uprawiania i „osadniczego” życia. Teraz ludy prócz dbania o własny oręż musiały uprawiać role, hodować zwierza, kobiety musiały zapewnić ciągłość rodów i rodzić potomków, których ojcowie szkolili na wprawnych myśliwych i wojowników. Ludziom różnie się powodziło, a czasy były...
Czasy były burzliwe. Polska stała pod rządami Bolesława Chrobrego, który zmagał się z utrzymaniem jedności Polski, zacieśniał możliwe sojusze, wprowadził krzyż i religię chrześcijańską wśród plemion słowiańskich. Ale tego wszystkiego dowiedziałam z dwóch wcześniejszych tomów o Chrobrym, gdyż teraz – cóż za gratka niebywała – w moje ręce trafiła ostatnia już, trzecia część zatytułowana „Złe dni”. I tak, jak zostałam porwana przez pierwszy i drugi tom, tak i ten w niczym im nie ustępuje. Chrobry zmienia się. Młodzieńcza beztroska i brawura ustępują zdobytemu doświadczeniu, a to zmusza do robienia dalekosiężnych planów, które w nikłym stopniu nawiązują do wizji Ottona III, w których Bolesław miał zostać Królem zjednoczonej Sklawonii. Jednak, aby stało się to faktem, należy połączyć politykę z dobrym wyszkoleniem armii oraz czujnością komu wręczać szeptane łapówki, by przyniosły spodziewany efekt. Wszystko kosztuje, a kiesa państwa tym bardziej.
Niebywałe dla mnie okazały się również losy potomków Chrobrego. Mieszko II, którego początkowo mogłabym nazwać „szczęściarzem” kroczącym po czerwonym dywanie wprost do tronu, dopuścił się wielkiego błędu niegodnego przyszłego władcy. Ojciec przestał go hołubić, by tym samym nabrał szlifu w fachu i zdobył doświadczenie tak potrzebne rządcy. Drugi zaś syn, Bezprym, podważył decyzje księcia lecz okazał się być wprawnym wojem, co i tak w ogólnym rozrachunku nie rzutowało jego korzyść.
Ta wspaniała powieść przesycona historycznymi wydarzeniami i historycznymi postaciami porywa od pierwszych stron. Autor staje się niemalże malarzem portretującym wszystkie warstwy społeczne, od prostego plotkarza, po księcia Bolesława czy poznanego wcześniej cesarza Ottona III. Skrupulatnie zaznajamia nas z codziennością różnych cechów – kowali, cz koniuszych. Ukazuje też szereg walk i politycznych rozgrywek, zatargów i układów, czy wręcz brania łapówek i ogólnego przyzwolenia na nie, o czym nie miałam pojęcia. Antoni Gołubiew to też – według mnie – fotograf, który kadruje obraz na to to, co ma w danej chwili znaczenie. Zatrzymuje się bym ja, jako czytelnik, mogła wszystko dobrze ujrzeć i dostrzec, bo, jak się okazuje, nawet detale mają wielkie znaczenie.
A to wszystko, ta monumentalna saga literacka, odziana pięknym i urzekającym językiem, który – co muszę nadmienić – wymaga „wczytania”. Powieść zmusza do powolnego smakowania, degustowania i jednocześnie rozumienia. Niektóre słowa wydają się niezrozumiałe i często brak nam ich wyjaśnienia, jednak ich znaczenia domyślamy się z kontekstu zdań. Trudne? Trochę tak, bardziej też skomplikowane, ale nie sprawiające większych trudności, nie zniechęcające w każdym razie do dalszej lektury. W pewnym momencie łapiesz rytm, czytasz i czujesz sens słów, wiesz o czym mowa nawet jeśli wcześniej nie znałeś tego słownictwa. Słowa stają się muzyką, treść uzupełnieniem i gdy wszystko w tobie współbrzmi odnajdujesz się obok Bolesława.
Nie sądziłam, że trafię na tak piękną historię Polski wplataną w fabułę przygodową. Nie należę do fanów historii, ani jej znawców, dlatego tym bardziej zachwyca mnie taka książka, książka łącząca fakty z powieściowym formatem. To najlepsza powieść historyczna OSTATNICH LAT, na jaką mogłam trafić. Wyhamowałam w tym życiu pełnym zakrętów i upadków, uciekłam od świata ludzi tego obecnego, zabieganego. Wyhamowałam i odnalazłam się w roku 1000, podczas gdy...
Gołubiew pokazuje autentyczne obrazy, w których nie ma kłamstwa, przerysowania czy kolorowych rojeń podkręcających fabułę. Mamy tu mocną prozę acz przetykaną zabawnymi scenami i śmiesznymi dialogami. Mamy fakty, zabawę i prawdę. Mamy obraz naszej Polski podany tak, że każdy jest go w stanie przyswoić. Mamy świat, który był, który minął, a który nas teraz ponownie do siebie zaprasza. To samo w sobie świadczy o wysokiej klasie pisarskiej Gołubiewa, o jego niesamowitej wiedzy i swobodzie.
Uczta, ba, biesiada królewska przy najlepszym mięsiwie polanym gęstymi sosami.
dziękuję sztukater
@wydawnictwoMG