Siadam do pisania o książce „Uczta dla wron.Cienie śmierci” George'a R.R. Martina. I czuję się, jakby stał nade mną kat, bo jak mamę kocham, nie wiem, co napisać. Nie, że zła, że nudna. Nic się takiego nie podziało. Przeciwnie, nadal jestem fanką serii, a kolejne tomiszcze przypadło mi do gustu i z niecierpliwością czekam na czasy następnego. Ale co z tego? Gdy zapał i fascynacja są odwrotnie proporcjonalne do tego, co można o książce napisać? I z czego wynika ta pustka w głowie? Brak wykształcenia, ukryte znudzenie?
W "Uczcie dla wron" i towarzyszących jej przy okazji cieniach śmierci dzieje się. Dzieje się nie to samo co poprzednio, a w sumie jakby to samo. Biją się? Biją. Szukają następcy? Szukają. Starkowie rozproszeni? Owszem. W kółko mam to roztrząsać ?
To może nie pisać wcale, aż palce świerzbią, żeby mi wygarnąć. Nie łatwe, spuścić zasłonę milczenia na Martina. Bo w „Cieniach śmierci” jest naprawdę fascynująco. Co prawda słabsza część niż jej poprzedniczka, ale cała seria ma równy poziom i ta książka nie odbiega. No i tak już mam, że jak zacznę, to prędzej żyć przestanę, niż czegoś nie dokończę. Stąd czytanie takiego czegoś.W sensie nie książki, tylko moich wrażeń o niej.
Autor wprowadza nowych bohaterów. Bezimiennych, bo rozdziały zaczynają się „Utopiony” albo „Twórczyni królowych”. Dużo tu Brienne, która poszukuje Sansy. Wątek ten śledziłam chętnie, ale zależało mi na samej Sansie niż na jej poszukiwaniach i tego nie dostałam. Miałam za to życie jej siostry, z dala od normalnego świata. Arya uczyła się tego i owego w świecie, który nic ma do tronów, gier i tak dalej. Miejmy nadzieję, że czegoś się tam nauczyła. Autor w jej kontekście podsunął nam to tu to tam jakieś wskazówki, jakieś powiązania, nawet trochę jakby wyprzedzanie przyszłości albo spełnianie jej. Ale trzeba być uważnym, żeby to wychwycić.
A jaki myk zrobił Lord Snow, to naprawdę! Powiedzieć nie mogę, ale to chyba był najbardziej zaskakujący moment w tej książce. Aż Samwella zatkało, jak się o tym dowiedział. Dziw, że sam tego nie odgadł. Ten z lekka ciapowaty i z duża tchórzliwy młodzieniec czuje coraz większą mięte do Goździk. Jest to w pewien sposób ciekawe, czy tchórz stchórzy?
Uciechę miałam, kiedy Jaimie zaczął rozumować jak człowiek. A padłam prawie, jak przeczytałam,że nazwał siostrunię-kochankę słodką idiotką. Nie ma nic lepszego niż ta obelga na wstrętną Cersei. Swoją drogą jej synalek, ten, który jej pozostał....(o nie! Czyżbym właśnie powiedziała Wam,że ktoś zginie?!) Tommen, słucha żony zamiast mamusi i to mamusię doprowadza do szewskiej pasji. Król Tommen. Król Tommen zarządził, że chce kotka.
I to by było na tyle, pisanie w niewiedzy. Nic dobrego z tego nie wychodzi. Aż się boję co będzie dalej.Czasem lepiej napisać mniej niż więcej.
A! I gdzie jest mój Tyrion ? Co się z nim stało? Stał się zagadką przez wielkie Z. Ogromną zagadką. Choć raz słowo „duży” użyje się w jego kontekście.
Książki Martina chyba takie są. Dobre, wspaniałe, wyczekiwane. Ale kiedy przyjdzie mówić o nich, to trudno, jakże trudno. Bo jednym słowem tyle można zdradzić. A jak mówić ogółem, to znowu nudno. Taki panuje klimat w „Pieśni Lodu i Ognia”. Czyli jaki? No! Że diabeł tkwi w szczegółach!
Zgadzacie się czy nie?