Historia nie należy do łatwych przedmiotów. Związki przyczynowo-skutkowe są bardzo skomplikowane. Historia jednak pozwala nam zrozumieć to, co dzieje się obecnie na świecie. Daje możliwość wyciągnięcia wniosków na przyszłość, abyśmy nie popełniali więcej tych samych błędów. Stanowi także nasze dziedzictwo kulturowe, narodowe. Żadnych faktów nie powinno się zacierać czy przeinaczać. Wprowadza to niepotrzebne zamieszanie. Ten kardynalny błąd popełniła w swoim bestsellerowym debiucie nowozelandzka pisarka, Heather Morris.
Rok 1942. Lale Sokołow trafia do niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau. Słowacja skapitulowała wobec żądań III Rzeszy. Mężczyzna pełni funkcję tatuażysty, który nanosi, oznacza więźniów numerami. Właśnie w takich okolicznościach poznaje Gitę Furman, swoją rodaczkę. Zakochuje się w niej bez pamięci. Razem są gotowi stawić czoła rodzącemu się na ich oczach piekłu. Marzą już tylko o jednym: wyjść z obozu pewnym krokiem i dożyć starości.
Ta powieść okazała się - po czasie - bardzo kontrowersyjnym bestsellerem na światową skalę. Opisy życia obozowego są skrajnie nierealistyczne. Wojna to stosy poległych, fetor palonych ciał, krzyki niewinnych istot. Tymczasem autorce udało się stworzyć absurdalne love story na kanwie ogólnoświatowego konfliktu. To jednak dopiero początek szaleństwa...
Im dalej w bagno, tym bardziej grząsko. Wyżej wspomniane kontrowersje dotyczą nieścisłości historycznych, jakie pojawiły się w książce. Badacze z całego świata dość emocjonalnie zareagowali na tę publikację. Autorka upiera się, że sprawdziła wszystkie szczegóły i z czystym sumieniem próbuje nas przekonać o prawdziwości tej historii. Książka pełna jest niedopowiedzeń, co zarzucają pisarce m.in. pracownicy Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. Pozycja Sokołowa jako tatuażysty jest niejasna. W rzeczywistości funkcja ta była okresowa, rotacyjna. Pełniło ją kilka osób, nie jedna do końca wojny. Od tego momentu w głowie Czytelnika pojawia się jeszcze więcej pytań. Zarzuty historyków wobec Heather Morris dotyczą przekoloryzowania realiów, przeinaczenia faktów historycznych. W żaden sposób nie zamierzam usprawiedliwiać autorki. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że nie jest ona badaczką historyczną, ale scenarzystką. Ta powieść pierwotnie miała być scenariuszem filmowym, opowiadającym historię miłosną. Czy tego już nie jest dziś za dużo? Jeśli to nie jest powieść historyczna, dlaczego autorka twierdzi zawzięcie, że jest oparta o prawdziwe wydarzenia? Komu mamy wierzyć, jeśli nie ludziom, którzy spędzają lata na badaniu realiów danego okresu?
Przyznam, że czytając tę książkę, byłam przerażona jej spłyceniem. Żadna - rzekomo - prawdziwa historia nie została przedstawiona tak prosto. Autorka uzasadnia to pierwotnym przeznaczeniem powieści. Gdyby usunęła z niej argumentację świadczącą o jej autentyczności, podeszłabym do tematu inaczej, luźniej. Pozostał we mnie potworny ból z uwagi na świadomość tego, że dramat miliona niewinnych ludzi miał miejsce na naszym terenie, tak przecież niedawno. Jeśli pominiemy relację historyczną, to czym ta książka będzie? Bajeczką o niemożliwej miłości? Taką jest nawet teraz!
Niestety, „Tatuażysty z Auschwitz” pióra Heather Morris polecić Wam nie mogę. Moje czytelnicze sumienie mi tego zabrania. Faktów historycznych się nie przekłamuje! Ani na potrzeby własne, ani żadne inne. Wydarzenia z przeszłości, jak dramatyczne w skutkach by nie były, powinny zostać wyryte w naszej pamięci. Należy mieć tego świadomość, aby móc wyciągnąć z nich wnioski i nie popełniać więcej błędów naszych poprzedników. Ta powieść to jedno wielkie kłamstwo i nieporozumienie, którego wydanie nigdy nie powinno mieć miejsca Daleko jej do ciekawej, pomimo olbrzymiej - niesłusznie, jak widać - poczytności. Ta książka nawet w ćwiartce nie jest tym, czym mogłaby być. Potencjał na dobrą opowieść umarł wraz z wytknięciem pisarce stosu absurdów przez badaczy. Jeżeli naprawdę musicie ją czytać, miejcie na uwadze fakt, że jest to fikcja literacka. W ten sposób unikniecie całego zamieszania i nie stracicie czasu, zadając sobie setki pytań.