Non nobis Domine, non nobis, sed nomini tuo da gloriam!
Kolejna książka o tajemnicach Templariuszy, a wraz z nią miłe zaskoczenie, że można jeszcze pisać na ten temat w oryginalny sposób. Jest to oczywiście dużą zasługa autora, świetnie wykształconego angielskiego historyka, Paul’a Doherty, który specjalizuje się w sekretach historii. W jego dorobku znajdziemy, między innymi, pozycje dotyczące starożytnego Rzymu, Egiptu, Aleksandra Wielkiego oraz kilkanaście dotyczących historii Anglii. Do polskich czytelników trafił pierwszy tom cyklu „Templariusz” pod tym samym tytułem.
Autor wprowadza nas w czasy przed założeniem zakonu, kiedy na wezwanie papieża Urbana II, w 1097 roku, cała chrześcijańska Europa ruszyła na wyprawę krzyżową, aby bronić Ziemi Świętej przed niewiernymi. Pod znakiem krzyża i w imię Boga tysiące ludzi porzucało swoje dotychczasowe życie i ruszało do Jerozolimy. Różna była ich motywacja. Jedni robili to rzeczywiście pod wpływem głębokiej wiary, dla innych był to jedynie pretekst, aby przeżyć prawdziwą przygodę lub wspaniała okazja do wzbogacenia się. Rzeczywistość okazała się daleka od marzeń. Szli do celu po trupach. Nikt nie mógł stanąć im na przeszkodzie, a ci, którzy próbowali, płacili za to wysoką cenę. Doherty nie oszczędza nam najokrutniejszych szczegółów. Książka jest przesycona obrazy śmierci, mordów, gwałtów, rabunków dokonywanych przez tych, którzy zgodnie z wolą boską szli w stronę Jerozolimy.
Wśród tej ludzkiej masy pełnej najrozmaitszych pragnień, trudnej do opanowania, byli też Hugon de Payens i jego przyjaciel Gotfryd z St. Omer oraz siostra Hugona, Eleonora. Wokół nich skupiła się grupa ludzi, podzielająca podobną wizję świata i coś, co wiąże ludzi najbardziej – wspólny sekret. Nazwali się Ubogimi Rycerzami Świątyni, którzy dali później początek Zakonowi Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona, współcześnie znanemu lepiej pod nazwą Templariuszy. Byli wstrząśnięci postępowaniem wielu współbraci w wierze, którzy zachowywali się bardziej, jak zdziczałe zwierzęta niż ludzie wykonujący szczytną misję na rzecz Kościoła. Mieli też zgoła inny cel dla swojej wyprawy. Pragnęli odnaleźć słynne relikwie, dowody męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, które, według zdobytych przez nich informacji, były ukryte w Świątyni Salomona. Chcieli posiąść absolutną pewność, że wszystko wydarzyło się naprawdę.
Obok głównego wątku przyszłych założycieli najsłynniejszego zakonu, który setki lat po swoim upadku, nadal wzbudza zainteresowanie i otoczony jest aurą tajemniczości, autor kreśli kilka wątków pobocznych, ale nie mniej interesujących. Zwróciłam szczególną uwagę na postaci kobiet – Eleonory, Imogeny i Anstrithy - ciekawych, silnych i zdeterminowanych.
„Templariusz” to powieść znakomicie oddająca realia historyczne z ciekawym wątkiem przygodowym. Jest w niej słuszna porcja wiedzy, ale również sekretne powiązania między bohaterami, zawirowania akcji i wątki miłosne. Wszystko to składa się na naprawdę ciekawą lekturę, chociaż wcale nie najłatwiejszą z powodu wcześniej już wspomnianych opisów krwawych bitew, egzekucji czy rzezi niewinnej ludności. Niełatwo jest czytać o wszystkich okrucieństwach, które zostały dokonane w imię Boga. Niełatwo, ale uważam, że trzeba, aby zrozumieć, do jakich nieszczęść może prowadzić zaślepienie. Nie wierzę, że to, co się wtedy działo, było wolą boską. Dla zbyt wielu słowa Deus vult stały się usprawiedliwieniem zła, którego się dopuścili.
Książka Doherty’ego zmusza do głębokich refleksji nad historią krucjat i według mnie oddaje znakomicie atmosferę i okoliczności, w jakich zrodziła się idea wypraw krzyżowych. Warto po nią sięgnąć dla pogłębienia swej wiedzy o wciąż budzącym emocje zakonie. Zwłaszcza, że nie ma w niej skłonności do dziwnych teorii, które ostatnio fascynują wielu pisarzy, sięgających po historię Templariuszy. Według mnie powieść ta jest doskonałym uzupełnieniem wspaniałego cyklu Maurice’a Druona „Królowie przeklęci”.
Jedna uwaga negatywna, co do redakcji tekstu – po raz pierwszy w książce wydanej przez „Bellonę” znalazłam błąd ortograficzny (strona 77), co lekko mnie zaniepokoiło. Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy, bo naprawdę razi, gdy trafia się na coś takiego w dobrej lekturze.