„Silver. Druga księga snów” to jak mówi nam sam tytuł kontynuacja pierwszej części. Główną bohaterką jest szesnastoletnia Liv Silver, posiadająca niezwykłą umiejętność śnienia w świadomy sposób. Choć w pierwszym tomie dowiadujemy się, że umiejętność ta przysporzyła jej wiele kłopotów, z których ledwo wyszła z życiem, to Liv nie zaprzestaje nocnych wypraw. Oprócz tego nadal jest w szczęśliwym związku z Henrym. Mogłoby się zatem wydawać, że wiedzie dobre życie. Okazuje się jednak, że świat snów skrywa jeszcze wiele tajemnic, a bycie z kimś w związku nie jest wcale takie proste.
Liv. To postać bardzo pozytywna, do wszystkiego podchodzi z lekkim dystansem, a w każdą sprawę angażuje się całą sobą. Wraz z młodszą siostrą Mią, tworzą wybuchowy duet gotowy do wszystkiego. Liv tak bardzo kocha swoją siostrę, że w jej obronie gotowa jest zrobić wszystko. Zbliżyła je do siebie z pewnością trudna przeszłość, jaką było rozstanie rodziców i nieustające zmiany miejsca zamieszkania. Jak na swoje szesnaście lat Liv wydaje się jednak zbyt dziecinna, co niestety wprawiało mnie w rozdrażnienie przez większą część książki. Podanie jednak konkretnych przykładów tego zachowania niechybnie wyjawiłoby jedyne momenty akcji tej książki, o tym jednak za chwilę.
Henry. Jest w moim odczuciu postacią mdłą. Autorka niewiele nam o nim mówi. Oprócz faktu, że po prostu jest, wiemy tylko, że ma młodsze rodzeństwo, którym musi się opiekować, a jego rodzice są po rozwodzie. Do samej Liv, mimo zapewnień o swojej ogromnej miłości, utrzymuje spory dystans. Spotykają się jedynie w snach, przy czym on zawsze zapytany o coś, co jego dotyczy, traktuje ją dość oschle. Kiedy ten bohater się pojawia, a nie następuje to zbyt często, to zawsze ma coś jeszcze do zrobienia i pędzi zająć się swoimi tajemnicami. Cała postać Henrego jest bardzo papierowa i wyprana z uczuć. Jego wypowiedzi są lakoniczne i z pewnością nie mogłyby znaleźć odzwierciedlenia w rzeczywistości. Co jest jednak zaskakujące, w pierwszej części jego Henry został przedstawiony zupełnie inaczej.
Akcja powieści jak dla mnie nie należy do zbyt dynamicznych. Jeśli nie liczyć tego, że w dwóch ostatnich rozdziałach akcja zaczęła się rozwijać, to przez całą książkę nie działo się właściwie nic. Chyba żaden czytelnik nie lubi uczucia, kiedy musi zmuszać się do sięgnięcia po książkę. Co stwierdzam z przykrością, były takie momenty, że jak odłożyłam tę pozycję, to zanim ponownie wzięłam ją do ręki, minęło dobre parę dni. Wynikało to bowiem z tego, że posiada ona fragmenty, które zwyczajnie mnie nudziły. Rozwodzenie się nad zwykłym, przeciętnym dniem, czy roztrząsanie spraw nieistotnych, jak na przykład deska w podłodze wydająca odgłosy niczym ciocia Gertruda, to nie moje klimaty.
Fabuła? Cóż można powiedzieć, bardzo ciekawa koncepcja kontrolowania swoich snów i możliwości znalezienia się w cudzym śnie. Walka z Anabel, która miała chyba być głównym motywem to jednak temat pojawiający się dopiero pod koniec powieści.
W odniesieniu do poprzedniej części, niestety ta książka wypada znacznie gorzej. Pierwszy tom wydał mi się być czymś nowatorskim, ciekawy pomysł, dynamiczna akcja, dobrze wprowadzeni bohaterowie. Jednym słowem miał wszystko to, na czym zawiodłam się w tym tomie. W ogólnym rozrachunku książka nie jest jednak taka zła. Posiada swoje plusy i minusy. Za zaletę można uznać, chociażby świetnie wykreowany świat snów.
Czy polecam tę książkę? Tak, lecz jednak młodszym odbiorcom. Dlaczego? Może to przez dziecinność Liv, a może przez dziecięcy humor. Sama nie wiem, ale całość sprawia wrażenie takiej właśnie nieskomplikowanej powieści dla młodszych czytelników. Nie znaczy to oczywiście, że starsza osoba nie mogłaby się przy tej książce dobrze bawić, jeśli komuś odpowiada taki właśnie klimat to, jak najbardziej ją polecam.