„Tylko głupiec i kanalia
lekceważy genitalia,
bo najbardziej jest dziś modne
reklamować części rodne!”
Książka kultowa, do wielokrotnego zaczytywania i permanentnego zachwycania się, mocno dająca do myślenia. Opowieść po prostu prorocza, bo Mistrz Lem oprócz tego, że był genialnym pisarzem, miał też znakomitą intuicję i dzięki niej posiadł umiejętność przewidywania procesów społecznych oraz innych zjawisk, które pojawią się w przyszłości.
„Kongres futurologiczny” rozpoczyna przybycie narratora (Ijon Tichy) na międzynarodową konferencję poświęconą „potopowi ludnościowemu i środkom jego zwalczania”. Akcja opowiadania dotyczy przyszłości, ale dzieje się w dwóch płaszczyznach czasowych. Stanisław Lem snuje brawurową opowieść, w której przedstawia groteskową wizję świata, miesza utopię z antyutopią, kpi z futurologów, naukowców, twórców różnej maści i wyśmienicie się przy tym bawi.
Wydarzenia relacjonuje Ijon Tichy – „gwiezdny podróżnik”, obywatel świata, który niejedno już widział i niejednego doświadczył, toteż trudno go zaskoczyć czy wprawić w osłupienie.
Ale nie tym razem...
Gdyż tym razem trafił do rzeczywistości, która jest tak parszywa i pokręcona, że zastąpiono ją rzeczywistością wirtualną, uzyskiwaną przy pomocy rozprowadzanych w wodzie i w powietrzu syntetycznych maskonów, które wywołują halucynacje i w ten sposób kryją przed ludźmi „nagą ohydę”, w jakiej przyszło im żyć. Tak więc ludzie żyją na permanentnym haju, w świecie sztucznie wygenerowanym, gdzie nic – absolutnie NIC - nie jest takie, na jakie wygląda.
Zamiast demokracji jest farmakokracja, która (jakoby) zapewnia dystrybucję „największej ilości dobra dla największej ilości ludzi”, a rządy sprawuje banda cwaniaków, powiązanych z (uwaga, uwaga!) koncernami farmaceutycznymi.
Napisany z rozmachem „Kongres” ma wszystko to, co u Lema kocham najbardziej: głęboką znajomość ludzkiej mentalności; wspaniały, absurdalny i przewrotny humor; piękną, bogatą polszczyznę, w której aż roi się od wprost fantastycznych neologizmów (UWIELBIAM!),a wszystko to podlane niedościgłą wyobraźnią Mistrza.
Powaliło mnie z zachwytu jak stare drzewo.
---------------------------
Słowo wstępne: „popularny w pewnych kręgach szlagier” puszczany „dyskretnie z głośników” podczas piżama-party dla uczestników Wyzwolonej Literatury.