Przyznam szczerze, że zwlekałem z tą lekturą, ponieważ z tyłu głowy wciąż miałem mglisty niesmak po filmowych niewypałach krzyżówek horroru z II wojną światową. No, wiecie: "Bunkier SS", "Eksperyment SS". Fabuł już prawie nie pamiętam, za to wspomnienie straconego czasu pozostało. W tym przypadku miałem podobne obawy, które - jak szybko się okazało - były zupełnie bezpodstawne.
Akcja "Twierdzy" rozgrywa się w rumuńskich Karpatach, na przełomie kwietnia i maja 1941 roku. Oddział żołnierzy Wermachtu pod dowództwem kapitana Klausa Woermanna przybywa do średniowiecznej górskiej twierdzy na przełęczy Dinu. Posiadłość jest opuszczona, choć nie pozbawiona opieki. Niemieccy żołnierze, mimo ostrzeżeń miejscowych, wchodzą tam jak do siebie i zakładają coś na kształt tymczasowego obozu. Generalnie twierdza ma im służyć za punkt obserwacyjny, ale akurat to nie jest najważniejsze, bowiem bardzo szybko orientują się, że zagrożenia wcale nie trzeba wypatrywać, bo to zagrożenie jest tuż obok nich. Już pierwszej nocy jeden z szeregowych, chcąc wyrwać ze ściany dziwnie wyglądający srebrno-złoty krzyż, przypadkowo uwalnia drzemiące od ponad pięciu stuleci ZŁO. Od tego momentu, każdej nocy w brutalny sposób ginie jakiś żołnierz. Morderca jest nie tylko nieuchwytny, ale i niewidzialny. Woermann decyduje się w końcu poprosić przełożonych o pomoc. Ta przybywa w postaci oddziału SS, a wkrótce do tej "wesołej gromadki" dołącza żydowski profesor Cuza i jego córka Magda. Cuza przed laty badał historię twierdzy oraz samą budowlę, teraz ma pomóc Niemcom znaleźć zabójcę. Tymczasem żołnierze zaczynają szeptać, jakoby w twierdzy mieszkał wampir i to właśnie on poluje na nich każdej nocy.
I faktycznie, z każdą kolejną przeczytaną stroną Czytelnik upewnia się, że ma do czynienia z powieścią o wampirach. Wilson kilka razy nawiązuje nawet do Włada Palownika, ale bynajmniej nie jest to sequel "Draculi" Brama Stokera. Przyznam, że tutaj też miałem obawy, że Autor zafunduje powtórkę z rozrywki, jeśli nie z klasyki, to może ze Stephena Kinga, w końcu sześć lat przed ukazaniem się "Twierdzy", wyszło "Miasteczko Salem". Ale nie, F. Paul Wilson opowiada zupełnie inną, zaryzykuję nawet stwierdzenie: oryginalną opowieść o krwiopijcach z przyprawiającym o ciarki mrocznym, momentami nawet gotyckim klimatem i wciągającą fabułą pełną tajemnic i twistów.
F. Paul Wilson pisząc "Twierdzę" nie był kompletnym żółtodziobem. Zadebiutował w 1976 roku operą kosmiczną "Healer". Potem były jeszcze dwie kontynuacje tego dzieła. "The Keep" był pierwszym w Jego karierze horrorem i jednocześnie książką, która tak naprawdę przyniosła mu rozgłos. Co zatem ma w sobie ta powieść, co tak przyciąga kolejne pokolenia Czytelników? O klimacie już wspomniałem, jest naprawdę świetny, ale oprócz tego mamy również ciekawą, zaplątaną historię, w której nic nie jest takie, jakim się wydaje. No i mamy też udane połączenie powieści grozy z II wojną światową. Bo czy mityczna walka Dobra ze Złem nie jest bardziej pasjonująca w momencie, kiedy to Zło jest tak silne? Oczywiście jest tu kilka fabularnych absurdów, ale one trochę się rozmywają, gdy spojrzymy na "Twierdzę" jako całość. Kurczę, to naprawdę dobrze się czyta, a przecież w końcu o to chodzi w czytadle, prawda? No bo, nie oszukujmy się, to jest czytadło. Klasyczna "zapchaj dziura", która sprawiła, że czytając dobrze się bawimy. Ktoś mógłby zarzucić tej książce, że bohaterowie są zbyt tekturowi. I miałby trochę racji. Są, oczywiście, i nawet moralne rozterki Woermanna czy religijne zwiątpienie profesora Cuzy tego nie zmienią. Ale to jest horror, więc nie wymagajmy zbyt wiele. Wątek romantyczny - tak, owszem, jest tu taki - jest do du...y i przypomina coś z pogranicza kiepskiej komedii romantycznej i erotyka, ale nawet to ma swój urok. Całą opowieść natomiast otacza aura tajemniczości i lekko klaustrofobiczne uczucie z uwagi na to, że akcja rozgrywa się na niewielkiej przestrzeni. Właściwie kolejne sceny ograniczają się do dwój miejsc: twierdzy oraz oberży i jej najbliższej okolicy. To też uważam za plus, bowiem odnosi się wrażenie odcięcia od reszty świata, co tylko potęguje panującą tu grozę.
Jednak pomimo tej hermetyczności, Autor stworzył dzieło wielowątkowe, zahaczające zarówno o sprawy stricte związane z historią i drugą światową, takie jak ludobójstwo, niemieckie obozy śmierci czy antysemityzm, jak i czerpiące z klasyki horroru nie tylko spod szyldu Stokera, ale również H.P. Lovecrafta.
Na koniec warto też poświęcić trochę uwagi na samo wydanie książki. W Polsce ten tytuł ukazuje się po raz trzeci, ale tym razem z zupełnie nowym tłumaczeniem i w twardej oprawie oraz z ilustracjami Mariusza Gandzela. Czytałem negatywne opinie na temat okładki, ale mi osobiście się podoba, bo nawiązuje do klasycznych obwolut z lat '80. Reszta rysunków, a jest ich podajże 9, zdołały oddać klimat powieści i stanowią ciekawe uzupełnienie całości.
Zmierzając do brzegu: "Twierdza" to lektura co najmniej dobra i zupełnie nie dziwię się, że ma status "kultowej". Naprawdę miło spędziłem te kilka popołudni śledząc losy bohaterów powieści i odkrywając wraz z nimi tajemnicę pierwotnego mieszkańca twierdzy. A skoro ja przyjemnie spędziłem czas, to Wam życzę tego samego i po cichu liczę na to, że Wydawnictwo Vesper zdecyduje się na wydanie kolejnych części cyklu, którym po latach przydałoby się odświeżenie.