Ciekawa pozycja, wydana w formie "miłego dla oka" super- albumu. Sporo zdjęć, kilka wywiadów, niemało ciekawostek. Słowem - może być😉😁...
Zgodnie z tytułem znajdziemy tu sylwetki naszych znanych pięściarzy - zarówno amatorów, jak i zawodowców. Tych, których ringowe boje wciąż doskonale pamiętamy, ale i takich, o których, powiedzmy, od pewnego czasu - "trochę" ciszej w mediach. Choć kiedyś byli prawdziwymi "Kozakami" w bokserskim światku ...
Nie mogło więc zabraknąć braci Skrzeczów.
Grzegorz, nieco mniej utytułowany, walczył w najcięższej kategorii wagowej. Zdobywał medale na ważnych turniejach międzynarodowych, lecz na igrzyskach olimpijskich - nie dał rady. Jednak nie dziwota, bo na drodze stanął mu jeden z najwybitniejszych amatorskich pięściarzy w historii - Kubańczyk Teofilo Stevenson. A przez ponad dekadę niewielu bokserów było w stanie przeciwstawić się temu ringowemu mocarzowi...
Drugi z braci - Paweł, walczył w wadze półciężkiej. Był medalistą mistrzostw Europy, świata, a także, a może przede wszystkim - olimpijskim. Przez lata utrzymywał się w ścisłej światowej czołówce swojej kategorii wagowej. Tym bardziej "żal" politycznej decyzji o wycofaniu naszych sportowców z igrzysk w 1984 roku, bo Paweł był wtedy jednym z najlepszych półciężkich (amatorów) globu. I kto wie, czy jego ewentualnej potyczki z E.Holyfieldem nie wspominalibyśmy do dziś...? Z przysłowiowymi "wypiekami na twarzy", oczywiście ...
Pod koniec kariery Paweł startował w wadze ciężkiej ( Grzegorz już wtedy zakończył swą przygodę z boksem - a bracia, podobnie jak później Kliczkowie, nie chcieli walczyć ze sobą...). I w 1985 roku przegrał z krajowym rywalem, co w jego (całej) karierze było raczej rzadkością...
Wiesław Dyła, bo tak nazywał się ów pogromca Pawła Skrzecza - był naszą "ciężką" nadzieją. Zaś oprócz wygranej z utytułowanym weteranem, miał też na tak zwanym rozkładzie groźnego (choć w ich przypadku to niemal norma) Kubańczyka Baeza, a także młodego, utalentowanego A.Gołotę.
Niestety - Dyła nie spełnił pokładanych w nim nadziei. W czasie jednego z turniejowych wyjazdów pozostał bowiem, nielegalnie, za granicą. Bił się później trochę na ringach niemieckich, ale większej kariery - nie zrobił. Cóż, nie każdy miał charakter i upór D.Michalczewskiego...
A szkoda, bo w pewnym momencie wydawało się, że oto pojawił się biało- czerwony kandydat (nawet) na mistrza świata wszechwag...
Jednak i bez naszkicowanej sylwetki W.Dyły warto sięgnąć po niniejszą książkę. Bo zarówno jej forma, jak i treść sprawiają, że czyta się ją "szybko, miło i przyjemnie".
Czego potencjalnym Czytelnikom - także, oczywiście, życzę...