Książka pod tytułem „Tupac Shakur. Sam przeciwko światu” autorstwa Łukasza Skibińskiego to pozycja dosyć wstrząsająca. Dlaczego? No cóż, opowiada nie tylko losy tytułowego bohatera, ale również czarnoskórej ludności Stanów Zjednoczonych. Przyznam, że to, co tam przeczytałem, bardzo mną wstrząsnęło. Nie sądziłem, że ta „największa” demokracja świata, ten strażnik światowego porządku, był aż tak ślepy na przemoc, jaka miała miejsce w jego „trzewiach”. To, co biali mieszkańcy amerykańskiego Południa robili, aby uprzykrzyć życie czarnoskórym, aby ich ciągle upokarzać, jest przerażające. Pozwolę sobie przytoczyć fragment: „Wśród nich najgłośniejszym przypadkiem było zamordowanie w 1916 roku Jessiego Washingtona, upośledzonego umysłowo Afroamerykanina oskarżonego o morderstwo. Po wykastrowaniu i obcięciu mu palców powoli opuszczano jego ciało zawieszone na drzewie na rozpalony stos. Z wykonanych zdjęć zrobiono potem pocztówki. Zdarzało się nierzadko, że egzekucjom towarzyszyło bezczeszczenie zwłok poprzez zrywanie z wisielców ich odzieży lub wprost fragmentów ich ciała, by zachować jej jak relikwie” (s. 28).
Segregacja rasowa obowiązująca w południowych częściach Stanów Zjednoczonych – wprowadzona po zakończeniu wojny secesyjnej – miała się w najlepsze jeszcze po zakończeniu II wojny światowej. Ludność murzyńską zmuszano do uczęszczania do oddzielnych szkół, osobnych ławek w parkach czy wyselekcjonowanych miejsc w autobusach i restauracjach. Zakazane były również małżeństwa mieszane. Choć żołnierze afroamerykańscy brali czynny udział w walkach podczas II wojny światowej, głównie jako lotnicy, na równouprawnienie ze swymi białymi towarzyszami walk musieli czekać do 1948 roku. Wszystko to zaczęło budzić coraz silniejszy opór wśród czarnej ludności USA.
Do konfrontacji z dyskryminacją rasową stanęły wszelkiego rodzaju organizacje aktywistów wspierających prawa człowieka. Ich głównym sposobem walki było urządzanie masowych protestów, obywatelskiego nieposłuszeństwa, które odbijały się szerokim echem na całym świecie. W latach 50. XX wieku na czele jednego z takich ruchów, walczących o równouprawnienie czarnoskórych stanął pastor baptystów, Martin Luther King. Idąc w ślad za Gandhim, opowiadał się on za biernym oporem. Pod jego wpływem zaczęto organizować masówki na jeszcze większą skalę, akcje zajmowania miejsc zarezerwowanych dla białych czy bojkoty towarów, miejsc, pracodawców.
Działania te z czasem odniosły pozytywny skutek, a rząd amerykański został niejako postawiony przed koniecznością wsparcia działań czarnoskórej ludności. Najpierw zniesiono segregację rasową w szkołach średnich, co wywołało lokalne zamieszki w południowych stanach kraju, wywołane przez niezadowolenie z tej sytuacji białej ludności. W kilka lat później podobne rozwiązania wprowadzono na amerykańskich uniwersytetach. Prawa obywatelskie, równe dla wszystkich, bez względu na kolor skóry i pochodzenie, stały się jednym z ważniejszych punktów programu wyborczego Lyndona Johnsona, który został następcą Kennedy’ego. W 1964 roku uchwalono ustawę znoszącą wszelkie przejawy segregacji rasowej. Odtąd dostęp do szkół, urządzeń użyteczności publicznej został przyznany również ludności afroamerykańskiej. Zakazano ich dyskryminacji ze strony pracodawców i związków zawodowych.
Niestety, równouprawnienie nie podobało się wielu amerykańskim obywatelom, którzy raz po raz wszczynali lokalne zamieszki. Co gorsza, w latach 50. Wskrzeszono okryty mroczną sławą Ku-Klux-Klan. W odpowiedzi na ten ekstremizm powstały murzyńskie „Czarne Pantery”.
Choć w czasie, gdy żył nasz bohater, problem ten znacząco się obniżył, to konflikty rasowe w amerykańskim społeczeństwie tliły się, i tlą się nadal. Przykładem tego są walki gangów, niemal corocznie powtarzające się – i to kilkakrotnie - zakatowanie czarnoskórych Amerykanów przez policję, pod byle błahym pozorem. I właśnie w takim świecie przyszło żyć Tupacowi. Nic przeto dziwnego, że wyrósł na oportunistę, walczącego z niesprawiedliwym systemem, uzusami i przemocą. Nie jestem zwolennikiem tego rapera, nigdy też specjalnie nie pociągała mnie jego muzyka, choć zdawałem sobie już wtedy sprawę, jak ważną pełni rolę w naświetleniu problemów społecznych w Stanach Zjednoczonych. Czytając jego biografię, dowiedziałem się wielu, nieprzyjemnych, czasem wręcz odstręczających wiadomości, które sprawiają, że z pewnością nie będzie on moim bohaterem. Wielka szkoda, że swój talent zaprzepaścił w tak głupi sposób. Bo jestem przekonany, że jego charyzma mogłaby odmienić wiele. Kto wie, czy gdyby stanął do walki o fotel prezydencki, tak jak planował, czy nie miałby szans wygrać. Niemniej jego poczynania, a także innych raperów i działaczy afroamerykańskich, przyczyniło się do wybrania na prezydenta USA Baracka Obamy. Tak więc można powiedzieć, że pośmiertnie odniósł małe, ale jednocześnie swoje największe zwycięstwo.
Czy książkę warto przeczytać? Tak, jak najbardziej. To nie tylko książka o amerykańskim rapie, ale również o walce o emancypację, zrozumienie i pełne równouprawnienie czarnoskórej ludności USA. Autor zamieścił w książce wiele fragmentów najsłynniejszych tekstów rapera. Spodobała mi się ich interpretacja, odmienna od tego, w jaki sposób ja odbierałem ich sens, kilkanaście lat temu. Tak, to naprawdę fajna, refleksyjna książka o jednym z najbardziej kontrowersyjnych i zaangażowanych społecznie twórców światowej muzyki. Gorąco polecam.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.