Bliźniactwo. Na ten temat niezbyt wiele mogę powiedzieć, bo sama jestem jedynaczką, ale nie od dziś wiadomo, że bliźniaki jednojajowe łączy szczególna więź. Dzieci często porozumiewają się ze sobą własnym językiem, niezrozumiałym dla nikogo poza nimi, zdają się odczuwać nawzajem swoje emocje, są niezwykle blisko. Z biegiem czasu zazwyczaj to się po prostu rozmywa, lecz nie zawsze, a poza tym dzieciństwo ma przecież tak wielki wpływ na nasze życie...
Margaret Lea, główna bohaterka tej książki, jest właśnie jedną z bliźniaczek. Mało tego, jedną z sióstr syjamskich! Ale właściwie... Czy na pewno ona jest głównym bohaterem? Może bardziej pośredniczy, chcąc przekazać nam niezwykłą historię. Wracając jednak do kwestii jej siostry, bliźniaczej siostry, martwej siostry...
"Wszyscy tęsknią za stanem bliźniaczości. Zwykli ludzie, niebędący bliźniakami, szukają bratniej duszy, biorą sobie kochanków, wchodzą w związki małżeńskie. Udręczeni swoją niekompletnością, dążą do tego, by stać się częścią pary.”
Konieczna była natychmiastowa operacja, mająca na celu rozdzielenie dziewczynek, lecz niestety przeżyła ją tylko jedna z nich, Margaret. Dziecko odkryło to pewnego dnia, gdy zostało samo w domu i później, nic już nigdy nie było takie samo. Nagle zrozumiała dziwne uczucie pustki, a także dlaczego czasem doświadcza dziwnego poczucia, czyjejś milczącej obecności. Stało się też jasne, dlaczego matka nie darzy jej uczuciem i dlaczego nie pozwala wyprawiać urodzin.
Margaret wychowała się u boku ojca, w jego antykwariacie. Pała do książek wielką miłością, lecz tylko do tych starych. Nowe powieści nie zdobywają jej serca. Szczególnym sentymentem darzy biografie, nieistotne czyje. To właśnie do tej kobiety zwraca się Vida Winter, najpopularniejsza żyjąca pisarka, otoczona atmosferą tajemniczości. Przez kilka dziesięcioleci "sprzedała" dziennikarzom setki wersji swojej biografii, a żadna z nich nie była prawdziwa. Teraz zapragnęła opowiedzieć prawdę, za pośrednictwem Margaret. Jak straszliwy sekret skrywa ta starsza, schorowana kobieta? Dlaczego tak bardzo chroniła dostępu do swojej przeszłości? Co wspólnego ma z tym wszystkim bliźniactwo? I... Dlaczego wybrała właśnie ją, Margaret?
„Kiedy sobie uświadamiamy własne istnienie, jesteśmy dziećmi i nasze przyjście na świat jest czymś, co się zdarzyło całą wieczność temu. Jesteśmy jak spóźnialscy w teatrze; musimy nadrabiać niewiedzę, odgadując początek na podstawie dalszych wydarzeń.”
Przyznaję się bez bicia, że po książkę sięgnęłam ze względu na przepiękną okładkę i właściwie tylko dlatego. Nota wydawnicza nie powala, a i niezbyt wiele wspólnego ma z treścią, kompletnie nie oddaje jej wartości. Nie rozczarowałam się tym wyborem, wręcz przeciwnie. Powieść okazała się znacznie lepsza i ciekawsza, niż się spodziewałam, wciągnęła mnie doszczętnie. Musiałam zarwać sporą część nocy, by dokończyć lektury, bo nie wyobrażałam sobie nawet przerwania jej w takim momencie(!), dla tak prozaicznej czynności, jak sen.
Narracja jest pierwszoosobowa, z perspektywy Margaret, lecz tylko przez jakiś czas. Kiedy panna Winter opowiada biografce swoją przeszłość, widzimy wszystko jej oczami, co ma oczywiste plusy. Przy trzecioosobowej narracji, autorka nie byłaby w stanie wzbudzić w czytelniku takich emocji, jakich mamy okazję doświadczyć. Gdy tylko prawdziwa główna bohaterka podejmuje swoją opowieść, kompletnie odpływamy, pogrążając się w niej równie mocno, jak Margaret.
"Wszystkie dzieci mitologizują swoje narodziny. To powszechne. Chcesz kogoś poznać? Jego serce, umysł i duszę? To poproś go, żeby Ci powiedział jak to było, kiedy się urodził. To, co usłyszysz, nie będzie prawdą, będzie opowieścią. A nic nie jest tak wymowne jak opowieść.”
Autorka snuje przed nami historię bardzo smutną, przerażającą, brutalną wręcz. Patologia w pełnej krasie i przekroju. Od masochizmu i sadyzmu, przez choroby psychiczne, po kazirodztwo. Zdaje się, że w posiadłości Angelfieldów, gdzie wychowywała się Vida Winter, nic nie było na swoim miejscu. A język jakim posługuje się pani Setterfield tylko dodaje temu wszystkiemu realizmu. Brutalny, prawdziwy, acz piękny.
Wydarzenia, które przedstawiane są czytelnikowi, wywołują na jego twarzy przerażenie poprzez samą świadomość, że do wielu podobnych dochodziło lub mogłoby dojść w rzeczywistości. Ciekawość jednak rośnie, jak i ekscytacja. "Trzynastej opowieści" nie można tak po prostu odłożyć na półkę, kiedy intryga zapętla się coraz bardziej i wciąż brak w niej kluczowego elementu. Ja nie domyśliłam się rozwiązania zagadki, co było dla mnie sporym plusem.
„Wszyscy mamy swoje smutki i chociaż ich dokładne zarysy, ciężar i głębia są dla każdego inne, barwa żalu jest wspólna dla wszystkich.”
W tym miejscu warto nadmienić, iż jest to zarówno debiutancka, jak i jedyna powieść Diane Setterfield. Szkoda, bo z przyjemnością przeczytałabym coś jeszcze spod jej pióra. Trzeba jednak jej oddać, że debiut miała nadzwyczaj udany, czemu się wcale nie dziwię.
Co mogę więcej powiedzieć? Polecam, tak po prostu. Każdemu. Tę powieść zapamiętam na dłuższy czas, a może nawet pomyślę nad zdobyciem własnego egzemplarza.