Opis prosty: trzy dorosłe kobiety, trzy siostry, trzy współwłaścicielki prężnie rozwijającej się firmy specjalizującej się w organizacji oświadczyn, ślubów i wesel. I na tym bajka się kończy.
Musicie wiedzieć, że uwielbiam powieści z elementem sagi - przez pokolenia z nowym pokoleniem, ich oryginalna historia i korzenie, rodzinne spotkania przy stole, kłótnie i spory rozbrajające swoją śmiesznością. Jednak Maguire skupia się na siostrach jako oddzielnych indywidualnościach, co pozostawia we mnie pewien niedosyt, że akurat ten motyw nie jest dostatecznie rozbudowany. Przez to odnoszę wrażenie, że siostry i ich matkę łączy jedynie krew i praca, gdyż czasami nie zachowują się jak rodzina: nie wychodzą na wspólne zakupy, ani nie spotykają się chociaż raz w miesiącu na wspólnym obiedzie. Ale do rzeczy...
Tara, Skye i Riana pomagają swojej matce prowadzić rodzinny biznes, gdzie każda ma jasny zakres obowiązków. Każdej z nich poświęcona jest odrębna księga i każda z tych pań jest do pewnego momentu samotna, gdyż nie wierzą w szczerą miłość i romantyczny happy end, a wszystko przez syndrom opuszczonej córeczki. Mianowicie co kilkanaście stron autorka uparcie wplata złote zdanie "ojciec odszedł od nas, gdy byłyśmy małe i tyle go widziałyśmy - więc wszyscy faceci są tacy sami, dlatego nie będę się zakochiwać". To jedno z męczących oblicz książki. Fakt, bohaterki mają kilka przelotnych romansów, bądź upatrują kandydatów na mężów, od których dostają kosza, więc wszystko sprowadza się do ostatecznej kalkulacji - w końcu na scenę wkracza mężczyzna, który wykazując jawne oznaki zainteresowania, chce usidlić jedną z głównych bohaterek, na co ona zapiera się rękami i nogami. Albo odwrotnie - ona chce, a on rzuca jasne aluzje odnośnie lubości życia kawalerskiego. I kółko się zamyka.
Co do książki jako całości mam mieszane uczucia. Czytało się ją dość opornie. Może przez to, że opisy i "wewnętrzny monolog" bohaterek były nafaszerowane szczegółami, z czego odniosłam wrażenie, iż są pospolitymi zapychaczami tekstu; to co średnia siostra mówi w piętnastym rozdziale jest powtórzeniem z poprzednich trzech. Dalej. Krążenie wokół tematu - czasami jest to naprawdę męczące, gdy bohaterka przez kilkadziesiąt stron mówi o tajemniczej "prawdzie", która była przyczyną odejścia od miłości jej życia, po czym na kilku stronach tuż przed zakończeniem owa prawda zostaje odkryta, wobec czego następuje szybkie podsumowanie tematu i nagle koniec historii, zaczynam nową. W tym momencie nie czułam się usatysfakcjonowana. Jakbym przez długi okres czasu patrzyła na apetyczne, kremowe ciastko z różową polewą, posypane jadalnym brokatem i wtem nagle zrywam się by pochłonąć ciastko w całości. Co się dzieje? Nie czuje smaku. I jestem zawiedziona.
Co mnie jeszcze uraziło/rozśmieszyło: tytuł jednej z części nie pasuje zupełnie do przedstawionej w niej historii. Chodzi mi tu przede wszystkim o historię Skye i Nicka w "Tajemniczym drużbie". Drużba w istocie jest tajemniczą postacią... jednak tylko przez dwie i pół strony (sprawdziłam!).
Ale w końcu żadna książka nie składa się z samych wad! Są jej zalety, a jakże!
Jeden nawet sobie zaznaczyłam i pozwolę sobie przytoczyć:
"- Bylo nam bardzo dobrze - rzekł Nick przytłumionym głosem. - Pamiętasz?
Z trudem przełknęła ślinę.
- Pamiętam, ale pewne rzeczy mijają bezpowrotnie - rzekła, wsiadając do samochodu.
Nick oparł się o dach.
- Niektóre są tak cenne, że może warto postarać się, żeby wróciły." *
Bardzo spodobał mi się ten cytat. Dlaczego? Niesie za sobą przesłanie do wszystkich trzech historii, ale także jest bezpośrednim apelem dla każdego czytelnika. Chociaż spalisz za sobą wszystkie mosty, istnieje droga powrotu. Zbuduj most solidniejszy niż poprzedni, albo naucz się pływać, by móc wrócić na drugą stronę i zacząć wszystko od początku.
I jeśli miałabym wybierać spośród tych trzech opowiadań swoje ulubione, postawiłabym na "Spragnieni uczuć". Wzgardzenie, rozbite na tysiące skrawków kryształowe serce młodej kobiety i litujący się nad nią mężczyzna. Wiele znaków zapytania, wiele pytań retorycznych, wiele wątpliwości. Sama nie wiem, dlaczego akurat to trzecie opowiadanie łyknęłam w jedną noc, a wcześniejsze czytałam niemal po jednej stronie na godzinę.
"Ślub twoich marzeń" czytało mi się dość opornie, ale nie jest lekturą spisaną na straty. Nie będzie ona w kręgu książek, do których wrócę w wolnej chwili, lecz z pewnością pozostawi po sobie ślad w moim umyśle. Tara, Skye i Riana pokazały siłę dojrzałych kobiet świadomych swoich poglądów, więzi jakie łączą siostry i ich matkę, oraz ich zaangażowania w tworzenie przyszłości mając do dyspozycji wyłącznie siebie i silną psychikę. Ktoś stojący z boku mógłby pokusić się o stwierdzenie, że trio tworzy idealną harmonię stojąc ramię w ramię, płynąc pod prąd i realizując się zawodowo. Ale ktoś inny spojrzy na nie jako samotne kobiety łaknące delikatnego dotyku przepełnionego czułością.
W końcu każda z nas uważa się za mocno stąpającą po ziemi, niezależną kobietę, ale...
Ale każda z nas chce by na tej ziemi leżały od czasu do czasu płatki róż.