Wydaje mi się, że wiem, jaki efekt chciała osiągnąć Katarzyna Puzyńska pisząc tę powieść. To znaczy obok tych oczywistych spraw, tego żeby zainteresować czytelnika, dać mu rozrywkę i trochę przestraszyć (w końcu to niewątpliwie jest horror), jaki był ten taki trochę bardziej ukryty cel pisarki. Otóż mieliśmy patrzeć na wzajemne przenikanie się i zbliżanie dwóch tajemnic: tajemnicy odciętego od świata miasteczka, którą to tajemnicę stopniowo poznaje osoba z zewnątrz i tajemnicy tejże osoby z zewnątrz, tego, co przydarzyło jej się w przedakcji. Mieliśmy śledzić je obie, patrząc jak – co było od początku zaplanowane i miało stanowić clue powieści - w końcu się ze sobą łączą. I o ile pierwszą część tego planu udało się pisarce wykonać w miarę dobrze, oba sekrety intrygują, poznajemy je jakoś tam stopniowo (choć tylko do pewnego stopnia, tak w sumie, to nader szybko już wiemy o co w tym wszystkim idzie), o tyle przy drugiej poległa. Końcowy mix obu zagadek wychodzi po prostu sztucznie, na siłę i mało satysfakcjonująco dla odbiorcy tekstu. Zbyt prosto, zbyt łopatologicznie. Cóż, pozostaje założyć, że „nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go” :)
Pochwalić mogę w miarę galerią powieściowych postaci, są nieźle napisane, tak, że nawet ich mnogość, początkowo rzucająca się w oczy, szybko przestaje nie tylko przeszkadzać, ale i w ogóle być przez czytelnika zauważalna. Tego, kogo mamy lubić lubimy, na tę, na którą mamy dziwnie patrzeć dziwnie patrzymy :) Mimo że nie mamy tego specjalnie wprost podsuwanego przed oczy. No i doceńmy, że Puzyńska, już drugi raz wprowadzając do swej twórczości własne alter ego, nie popadła w powtarzanie się. Pisarka powieści literatury popularnej Julia jest inną postacią niż Malwina z cyklu lipowskiego, oryginalną i wyrazistą, mimo że autorka nie szarżowała przy jej kreowaniu. Nawet tak delikatny szczegół jak jej sfera seksualna jest przedstawiony co prawda nader migawkowo, ale bardzo okej. Choć… trochę mało wiarygodnie wyszło jej wprowadzenie w ten świat, można tak po prostu zmienić tożsamość i się gdzieś zatrudnić pod innym nazwiskiem? I np. założyć na nie konto bankowe? Szczególny paradoks, w pewnym momencie sama ta postać zwraca innym uwagę, że są przecież spisy ludności itd. :) A sama co, ona jest ponad to? :)
Nawiązania do cyklu lipowskiego są w ogóle bardzo ograniczone, w sumie wyłapałem raptem dwa w całym tekście. Stonowane i niemęczące. I to tym ciekawsze, że z drugiej strony Puzyńska zdaje się stawać na głowie, by pokazać nam, że to jest jej tekst, styl, takiej rzeczy jak sam sposób budowania poszczególnych akapitów jest tak bardzo Puzyński, że już chyba bardziej nie mógł być :) Cóż, każdy przecież świadomie sięga po jej właśnie dziełka :)
Nader średnio natomiast wyszła autorce gra z popkulturowymi oczekiwaniami czytelników. Sam obraz horrowatego miasteczka był jeszcze w porządku, bardziej mam tu na myśli nawiązania popkulturowe. Jest wzmiankowany Stephen King, czytamy, że Julii przypominają, na zasadzie skojarzeń, się różne, oglądane w życiu horrory, ale wszystko to wychodzi zbyt punktowo, pojawia się nagle. Widać, że autorka bardzo chciała, może za bardzo :) Tu wychodzi ten grzech, którego w innych sferach udało jej się uniknąć.
Można też było jakoś bardziej nawiązać do etnografii, demonologii słowiańskiej itd., w tym sensie bardziej, że dać jakiś wykładzik tyczący źródła powieściowego zagrożenia, tego, czy nasi przodkowie rzeczywiście obawiali się takich bytów. Są w powieści sceny, w których Julia czyta blogi poświęcone tej problematyce, aż się prosiło, by bardziej to rozwinąć. W każdym razie mnie zawsze kręcą takie wstawki w powieściach, może inni tego nie potrzebują.
Mimo wszystko mocne 6/10. Choć szkoda, że autorka nie poszła bardziej w psychodelę, w odjechanie w tym tekście. Cóż, może fakt, że to jej pierwszy horror temu nie służył i jeszcze tego kiedyś doświadczymy, wszak w posłowiu Puzyńska zapowiada możliwość kontynuacji. Nieco to dziwi, zważywszy wyraźnie zamknięty charakter tej powieści, no, ale z takimi historiami to nigdy nic nie wiadomo :)