„– (…) gdziekolwiek jest ten twój świat, chciałbym się w nim kiedyś znaleźć.– To ten sam świat, Piotrze! Już wiem, że to ten sam świat!”
Radom w dwóch płaszczyznach czasowych: 1920 i 2020. Obecna ulica Żeromskiego, dawniej nazywająca się Lubelską. Restauracja Stanisława Wierzbickiego, zakład fotograficzny Goździckiego i Hotel de Rome z 1920 roku stają się areną niewiarygodnych wydarzeń. Ale zanim do nich dojdzie, zacznę od tego, że literatura dziecięca, to w ogóle nie mój target. Ani mnie to nie ciekawi, ani nie mam dzieci w dedykowanym wieku. Ponieważ biorę udział w wyzwaniu czytelniczym, którego jeden z punktów zakłada przeczytanie książki zawierającej w tytule mój znak zodiaku, powieść wybrałam właśnie z uwagi na obecność tego słowa. Szczerze mówiąc nie liczyłam na nic, sądziłam, że się przemęczę przez te raptem 180 stron i odhaczę kolejny punkt z listy. Nic bardziej mylnego. W pewnym momencie złapałam się na tym, że z zapartym tchem śledzę poczynania rezolutnych dziesięciolatków, zderzających swoje zupełnie inne światy w walce o odzyskanie mosiężnego raka. Rewelacyjne to było! Dosyć zawiła i misternie skonstruowana zagadka na miarę Sherlocka Holmesa, przepiękna architektura dawnej ulicy Lubelskiej ze szczególnym uwzględnieniem detali architektonicznych, trochę matematyki, logicznego myślenia i sprytu, i rak jest nasz… a raczej Kasi i Piotrka.
Dziesięcioletnia Kasia, za sprawą potarcia kartusza u jednego z żeliwnych krasnali-odbojów, przenosi się w przeszłość. W 1920 roku wszystko wygląda inaczej, inaczej wygląda też sama Kasia, która w szortach i koszulce z Pokemonami nijak nie pasuje do tamtych czasów. Dziewczynka trafia w sam środek sensacyjnej afery, która rozegrała się w upalny, lipcowy dzień 1920 r. Chcąc upokorzyć właściciela restauracji za stosowanie niekonwencjonalnych metod obsługi gości, ktoś ukradł/uprowadził mosiężnego raka zdobiącego wejście do jego słynnej restauracji. Opryszek zostawił list z zagadką, jak odzyskać zgubę. Kasia, razem z poznanym w 1920 r. chłopcem Piotrkiem podążają tropami z wiadomości.
Rany, ależ to była świetna historia! Mądra, wartościowa, pełna ciekawostek historycznych, z inteligentną zagadką i napisana świetnym, adekwatnym dla docelowej grupy wiekowej stylem i językiem. Powieść ukazująca przenikanie się teraźniejszości z przeszłością, wpływu przeszłości na obecne czasy, spuścizny historycznej i umiejętność dostrzegania pozornie bez znaczenia, acz istotnych detali. Wszak nie na darmo się mówi, że diabeł tkwi w szczegółach… Kasia i Piotrek mieli okazję przekonać się o tym na własnej skórze. Drobny błąd w obserwacjach i obliczeniach mógł zaprzepaścić całą ich misję.
Powieść ma też ciekawą konstrukcję. Wzięto w ramki ciekawostki i wyjaśnienia do niektórych zwrotów/słów/elementów fabuły, które w tekście opowieści zostały wyeksponowane wytłuszczonym drukiem. Coś w rodzaju przypisu wewnątrz właściwego zrębu powieści. Dodatkowym atutem jest zachowanie realiów z 1920 roku i oparcie opowieści o postaci rzeczywiście istniejące i działające w tamtym czasie w Radomiu. Wspomnę jeszcze, że w tekście pojawiają się reprodukcje i rysunki odzwierciadlające opisywane rzeczy.
Myślę, że powieść z powodzeniem mogą przeczytać również dorośli, a na pewno szczególnie docenią ją radomianie, znający swoje miasto i jego historię. Ja w Radomiu nigdy nie byłam, za całą ilustrację teraźniejszości „Żeromki” musiał mi wystarczyć widok z perspektywy Street View wujka Googla, ale historia w aranżacji Marty Wiktorii Trojanowskiej była wyśmienita.
Jeśli nie stronicie od powieści dla młodego czytelnika, jeśli szukacie mądrej, a jednocześnie niosącej określoną wartość pozycji w kategorii „literatura dziecięca”, to ta książka znakomicie wypełni lukę i dostarczy świetnej rozrywki.
Z prawdziwą ulgą porzucam inne raki, które nie były w stanie dać mi tych wrażeń, co ta krótka powieść dla dzieci.