Głównym tematem "BUfffO" jest roloholizm, czyli nasze przywiązanie do ról, kreacji. Groteska powieści polega na tym, że miastem, a w domyśle światem, rządzi trzech mafiosów. Dwóch z nich udaje przed wszystkimi, że weszli we wpływowe role duchownego i policjanta. Jednak dopiero z czasem odkrywają, że sami są ofiarami wejścia w kreacje mafiosów, jakimi w rzeczywistości do końca nie są. Kiedy się orientują, to zaczynają dzielić symbolicznie dobę na pół – na czas zła i godziny dobra. W porze zła, w ciągu dnia, są skrajnie brutalnymi gangsterami. Bez skrupułów także względem siebie. W porze dobra, czyli wieczorem, uosabiają najwyższe wartości intelektualne. Wówczas ich postawa jest merytorycznie przerysowana, zbyt ambitna, momentami sztuczna. Żeby ten dobowy podział był skuteczny, muszą symbolicznie zmieniać wszystko, nawet imiona. W ciągu dnia zwracają się do siebie pogardliwie, korzystając z określeń, jakimi ochrzciła ich prasa czy mafijni koledzy. Wieczorem mówią do siebie wyłącznie po imieniu. Są skrajnie uprzejmi, grzeczni, przemili. No do rany po postrzale w głowę przyłóż…
Gruba krecha à la Scorsese, Tarantino, Ritchie czy Miller & Rodriguez. Od razu wprowadza czytelnika w świat Trójni, w jej hiperbolę. Sporo treści to hołd dla arcydzieł kina gangsterskiego, jako wspaniałej całości literackiej, kinowej i muzycznej. Trójnia niemal ikonicznie traktuje tych wielkich twórców, jako największą inspirację życiową, a dalej zawodową. Gangsterka jest jednak ogromnych rozmiarów, ale tylko maską, a w zasadzie mordą, za którą ukrywają się ważne symbole ludzkości – literatura, jazz i kino.
Bohaterowie tkwią obiektywnie w bardzo groteskowej, komicznej, nierzadko błazeńskiej pozie. Są pomiędzy tym, jak widzi ich świat, tym, co chcą udawać, tym, co sami nieświadomie udają i tym, jak szamocą się z rolami, jakie udają, pełnią i ostatecznie jakich pragną. To ewoluuje i stopniowo pozy bohaterów są mniej zabawne, a nawet całkiem poważne. Niektórzy tkwią w grotesce, czy raczej bufonadzie, do końca.