Dawno, dawno temu dostałam z jakieś dziś już zapomnianej okazji "Posiadłość Blackwood" Anne Rice. Nazwisko było mi znane, okładka zachęcała - zabrałam się do czytania. Przeczytałam pół i nie przebrnęłam dalej. Później okazało się, że dostałam przedostatnią cześć wielotomowego cyklu. Postanowiłam dać autorce jeszcze jedną szansę i sięgnęłam po "Dar wilka".
Po niedługim czasie okazało się, że to nie była wina końcówki serii. Dar wilka czyta się tak samo opornie jak poprzednią książkę. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że Anne Rice ma swoich wiernych fanów, którym książkę polecam, bo na pewno im się spodoba. W tym miejscu chciałabym podziękować wszystkim amatorom jej literatury, bo kolejne rozdziały stanowić będą moją ocenę i bynajmniej nie będzie to ocena pochlebna. Zatem fani Anne Rice proszeni są o opuszczenie sali w poszukiwaniu jej najnowszej książki, a całą resztę zapraszam do lektury dalszej części recenzji.
Zacznijmy od tego, czym jest wilkołak. Wilkołak jest uosobieniem naszej zwierzęcej natury. Dr Jekyll i Mr Hyde to najlepszy przykład likantropii (oraz dowód na to, że nie zawsze wilkołak to człowiek-wilk). Założenie jest takie, że po przemianie człowiek poddaje się swoim pierwotnym instynktom i nie potrafi nad tym zapanować. Mówiąc po naszemu: napier** wszystko co się rusza i dobrze mu z tym. Nie ważne, czy po rozpierdusze którą właśnie zafundował wiosce odpala Facebooka przez iPhone (czy inne z urządzeń, których chyba nigdy nie nauczę się obsługiwać), czy wsiada do dorożki i zmierza do swojej wypasionej posiadłości. Ważne, że uosabia zwierzęcą naturą człowieka, reprezentuje drugą stronę lustra, wybiera inny kolor tabletki niż Neo z Matrixa - jak zwał, tak zwał.
Jeśli chodzi o wampiry, wilkołaki, złe domy czy inne istoty z horroru - jestem tradycjonalistką. Dla mnie świecący w ciemności wampir to nie wampir, a broniący uciśnionych wilkołak to nie wilkołak. I na tym w zasadzie mogłabym recenzję zakończyć, bo właśnie tu jest wilk pogrzebany. Wybaczcie ostry ton, ale kiedy czytam o WILKOŁAKU podskakującym i tańczącym po lesie, mordującym, a i owszem, ale tylko tych złych i głaszczącym po główkach wszystkich, którym dzieje się źle, to nie wiem, czy mam się śmiać czy płakać. Spiderman broniący sierot i przeprowadzający babcie na pasach już był. Koleś z Gotham City również. Naprawdę, nie potrzeba już kolejnego Człowieka-Czegoś-Tam do ratowania świata.
Gdzieś wyczytałam, że w książce napotkamy zaskakujące zwroty akcji i zagadki. Nie wiem, może czytaliśmy inne książki, bo moja była przewidywalna do bólu. Czytasz tzw. przedstawienie postaci i już wiesz, jaka będzie rola każdej z nich w książce. Główny bohater? Tak dobry i idealny, że aż gębę wykrzywia. Styl pisania - przyznaję, da się to czytać, idzie nawet szybko, ale gotyckim bym go nie nazwała. Raczej stylizowanym na romantyczny/gotycki, inspirowany nim. Romantyczny to był "Frankenstein", a "prawie", jak wiemy, robi różnicę. Generalnie mogłabym podzielić bohaterów na głupich, naiwnych, dobrych i martwych oraz różnego rodzaju fuzje tych typów. Mnie to nie bawi.
Podsumowując: podpisuję się "ręcami i nogami" pod słowami Kinga, który twierdzi, że Anne Rice nie umie pisać. Niemniej jednak przyznaję, że fani pisarki znajdą w tej książce wszystko, za co ją kochają i czego oczekują. Ja osobiście nie znalazłam w niej nic