Z lubością podkreślam jak bardzo młoda jestem i jak wiele życia przede mną. Nie jestem jednak pełną zwolenniczką zasady: „Żyj chwilą”. Moja filozoficzna dusza często domaga się „pokarmu” by móc go przetwarzać na wszystkie możliwe sposoby. Książka Antoniny Kozłowskiej pt. „Kukułka” okazała się doskonałym „pożywieniem”.
W powieści poruszany jest temat bliski sercu większości kobiet – Macierzyństwo. Nie ma w niej sielankowego obrazku z reklamówek pampersów czy zupek. W zamian tego jest prawdziwe życie, kiedy czasem nie starcza od 1 do 1 albo, kiedy tak bardzo chcemy zostać matką a cały świat jakby był przeciwko nam.
Iwona jest matką dwójki dzieci, które kocha ponad wszystko inne. Niestety pokochała również niewłaściwego mężczyznę, który miał zapewnić jej piękne mieszkanie, odpowiednie szkoły dla dzieci, samochód. Gdy w Polsce o pracę ciężko naturalnym pomysłem jest wyjazd zagranicę. Jeśli myśl zamienia się, w czym i rozdziela małżeństwo nie trudno o problemy z potrzebami natury fizycznej, psychicznej. Jest to bardzo trudny sprawdzian, którego Iwona wraz z mężem nie przetrwali. Tym sposobem została samotną matką, łapiącą się każdej pracy.
Nie trudno się też domyślić, że przez to nie ma czasu na zajęcie się sobą a tym bardziej nie ma na to pieniędzy, bowiem wszystkie idą na chorego syna.
Marta jest całkowitym przeciwieństwem Iwony. Dynamiczna, dobrze zarabiająca, posiadająca troskliwego męża, własne mieszkanie oraz samochód. Czy aby na pewno ma wszystko? Nie. Do tej sielanki brakuje dziecka. Powiecie: „Przecież to normalne, każda kobieta, kiedy pragnie urodzić dziecko”. W większości przypadków macie rację. Nie ma nic złego w staraniu się o dziecko. Kiedy jednak owe próby kończą się poronieniami i bez wątpienia odbijają się na psychice to czy nie warto przestać? Dlaczego kobiety tak usilnie starają się zostać matkami? Czy to na pewno tylko potrzeba serca? „Kiedy zapragniesz różowego słonia, różowe słonie nagle pojawią się wszędzie dookoła – będą wabić cię z każdej wystawy sklepowej i okładki gazety, będą wysuwać trąby ze wszystkich kontu twojego pola widzenia. Kiedy zapragniesz takiego słonia z całego serca i z jakiegoś powodu okaże się, że nie możesz go dostać, zaczniesz mijać na ulicy setki osób prowadzących takie zwierzaki na smyczy, przytulających je, noszących na rękach, choć przez całe lata mogłaś nawet nie zdawać sobie sprawy z istnienia różowych słoni.”*
Marta jest drugą żoną Filipa i jednocześnie weekendową macochą dla jego nastoletniego syna Nikiego. Który swego czasu „ był w tym strasznym gimnazjalnym wieku, kiedy człowiek jest za stary na wszystko, co rodzice mogą mu zaproponować.”** Weekendy oraz dorastanie nie sprzyjają nawiązaniu więzi. Ona go toleruję, może nawet lubi ale nie ma w niej takiej potrzeby ochrony. Tutaj można świetnie zastosować prawdę zapisaną na kartach jednej z powieści Isabel Allende: jak możesz oczekiwać, że partner będzie chciał być ojcem/matką dla Twoich dzieci, kiedy Ty nie chcesz być rodzicem dla jego. To można przypiąć zarówno do Marty, która nie ma otwartych ramion dla Nikiego jak również dla Filipa. Filip już jest człowiekiem spełnionym. Ma dobrą pracę, własny kąt, odchował swoje dziecko a w dodatku tym dzieckiem jest syn – powód męskiej dumy.
Kiedy mówimy rodzina, traktujemy rodziców i dzieci jako całość. Moim zdaniem rodzicem jest się na zawsze, partnerem niekoniecznie. Marta była przekonana w pewnym sensie o gwarancji, jaką może dawać papierek z urzędu. Po X próbie mąż stał się dla niej maszyną. Ta para żyje obok siebie a nie razem. Gdy przestanie się rozmawiać to początek końca. Wtedy może się pojawić zdrada. Pewnie to nic dziwnego, „ żona go nie rozumie”. Jednak czy to jest usprawiedliwieniem tchórzostwa? Odpowiedź zależy od Was.
Jakim cudem te 2 tak odległe od siebie bieguny reprezentowane przez Iwonę i Martę zdołały się połączyć? Jakiś czas temu w mediach było głośno o surogatkach, czyli paniach rodzących dzieci innym parom. Być może właśnie wtedy w głowie autorki narodził się pomysł napisana o tym książki. Iwona decyduje się zostać surogatką dla Marty i Filipa. Przy takich decyzjach pojawia się pytanie: „ Jak można oddać dziecko? Dziecko, które nosiło się przez 9 miesięcy pod swoim sercem.” Potem są kolejne: Czy to moralne? Czy to nie jest handel ludzkim życiem? Czemu nie zaadoptować dziecka, które na świecie już jest i potrzebuje miłości? Jaka jest granica prywatności? Czy „kupując” dziecko mamy prawo kontrolować wszystko, co związane jest z jego nosicielką? Jak nawiązują się więzi między dzieckiem a „właściwą” matką? Czy one w ogóle powstają?
Mam nadzieję, że odpowiecie sami na te pytanie po przeczytaniu książki.
Powieść Antoniny Kozłowskiej to niesamowicie przejmująca historia 2 kobiet. Dzięki autorce stają się praktycznie namacalne. Nie można odłożyć książki na półkę i powiedzieć: „To mnie nie dotyczy. To dzieje się gdzieś daleko”. Jedne panie odnajdą w bohaterkach siebie, inne swoje przyjaciółki a może pracownice. Nikt tak dosadnie nie mógł opisać uczuć kobiet jak kobieta właśnie. Opisuje reakcje społeczeństwa i rodziny, jak traktuje się kobiety w firmach „ przyjaznych macierzyństwu”. Pokazuję całą gamę uczuć, jakie tyczą się rodzicielstwa i związku. Pozwala czytelnikowi zagłębić się w lekturę by sam mógł ocenić czy popiera postępowanie bohaterów czy nie. Książka napisana niesamowicie lekkim piórem. Dla mnie jest magiczna, czułam coś totalnie niezidentyfikowanego, co dotarło do samego środka mnie a nawet wywołało parę łez wzruszenia na moich policzkach.
To wspaniały prezent dla matek i córek. Mam nadzieję, że podarujecie go sobie i innym, bo warto. Książka swoim ciepłem otula lepiej niż niejeden szal w zimowe dni.