Gdyby Truman Capote, Mark Twain czy John Steinbeck odrodzili się po śmierci jako kobiety, z pewnością byliby Donną Tartt - tylko ona obecnie potrafi w tak naturalnie doskonały sposób pisać o niechętnej adolescencji w dusznej atmosferze amerykańskiego Południa. To autorka o rzadkim darze oglądania rzeczy zwyczajnych przez pryzmat niesamowitości - i tę umiejętność sprawnie przelewa na papier w formie swoich grubych, przesyconych magicznym realizmem powieści. Śmiało można już dziś powiedzieć, że gdzieś pomiędzy Harfą traw a Myszami i ludźmi plasują się zatem trzy dotychczasowe książki Donny Tartt, z właśnie wydanym przez Wydawnictwo Znak Literanova Małym Przyjacielem na czele.
Pierwszoplanową bohaterką Małego Przyjaciela jest dwunastoletnia Harriet, tropiąca w towarzystwie swojego rówieśnika, Hely'ego, sprawę tajemniczej śmierci brata. Niewyjaśnione zabójstwo sprzed kilkunastu lat, które zburzyło spokój i tak niestabilnej rodziny, aktualnie spędza sen z powiek nastolatki biorącej sobie za punkt honoru jego rozwikłanie. A ścieżki do niego prowadzą poprzez typowe, prowincjonalne, amerykańskie miasteczko: ze szkółką niedzielną i bibliotecznymi konkursami dla dzieciaków, z letnim obozem religijnym, z podziałem na "białych" i "czarnych", biednych i bogatych, panie z Garden Clubu i handlarzy narkotyków, z nawiedzonym kaznodzieją i wyrachowanym handlarzem samochodów... W takim otoczeniu egzystuje klan Cleve'ów - a raczej kobiety, które z niego pozostały. To feminarne środowisko drugoplanowe cechują rozmaite podziały, niesnaski i uszczypliwości, jednak niezaprzeczalne jest, że wartości rodzinne i pełna czułości pielęgnacja wspomnień o zmarłych są dla nich najważniejsze. Śmierć małego Robina stanowi jednak traumatyczną barierę - z jej chwilą w rodzinie umarła dziecięca radość, której ani łobuzerska, zbuntowana Harriet, ani jej eterycznie-oniryczna siostra Allison nie potrafiły wskrzesić. Tej radości, a wraz z nią - normalności (tu zwraca uwagę fenomenalnie nakreślona postać borderline'owej matki w depresji) dorastające dziewczęta potrzebują najbardziej, a nie jest w stanie im ich ofiarować ani dość ostra babka, ani - skądinąd kochające - ciotki. Harriet radzi sobie zatem sama, nieustannie przy tym pakując się w rozmaite kłopoty i sprzeciwiając się całą swoją postawą zarówno wszechobecnej "dziewczyńskości" (via rodzina i szkolne koleżanki) jak i ówczesnej obyczajowości, co przewrotnie realizuje sympatyzując z czarnoskórą służącą i latoroślami miejscowych biedaków. Przede wszystkim jednak poszukuje zemsty na domniemanym zabójcy...
Postać chłopczycowatej Harriet, niezbyt zachwyconej domowymi, stereotypowo kobiecymi czynnościami, nieustannie zanurzonej w literackie światy przeczytanych książek, może stanowić alter ego autorki, która, mimo całej swojej niechęci do opowiadania o życiu prywatnym wspominała o swoim dzieciństwie spędzonym wśród ciotek i babć, gdyż jej matka "kompletnie nie nadawała się do wychowywania kogokolwiek". Faktem jest, że ten dziwny układ rodzinny wykształcił (podobnie zresztą jak w niniejszej książce) jednostkę o niebanalnej wyobraźni i niezłomnym charakterze. Może to i dobrze - literaturze potrzeba zarówno takich bohaterek, jak i... autorek.
Mały Przyjaciel jest jedną z najlepszych stylistycznie powieści, jakie ostatnio zdarzyło mi się czytać; nagrody, które otrzymała (Orange Prize i WH Smith Literary Award), są w pełni zasłużone: to fabularna uczta, którą doskonały język wizualizuje niczym filmowe obrazy Petera Weira - niejednoznacznie i magicznie pod płaszczem pozornej zwyczajności. W polskiej edycji wielkim atutem książki jest jej wydanie: twarda okładka z obwolutą skrywającą trafnie nawiązujący do treści fragment obrazu Melchiora de Hondecoetera Zając i piękny, kremowy papier - Znak bardzo się stara, aby estetyka zewnętrzna dorównywała znakomitemu tekstowi w środku. Rzecz przepyszna: szkoda bardzo, że autorce tak wiele czasu zajmuje pisanie. Z niecierpliwością czekam na jej kolejną powieść, a tę - jak najbardziej polecam.