Scottoline, autorka słynąca z mieszania wątków dramatycznych z sensacyjnymi, tym razem popłynęła maksymalnie w swej fantazji. Zadziwiające, ale "Czekam na ciebie" nie traktuje o oczekiwaniu na upragnionego maluszka. A przynajmniej historia nie przedstawia się w takich kategoriach, żeby rozwodzić się nad uczuciami macierzyńskimi. Bezpłodny partner, oczekiwanie cudu in vitro, rozchwiana emocjonalnie para i widmo szaleństwa na horyzoncie. To nawet mógłby być dobry, zwięzły opis fabuły.
Ale rozwińmy motyw szaleństwa, bo temu Autorka poświeciła więcej miejsca niż odczuciom związanym z przyszłością małżeństwa Nilssonów.
Scottoline serwując nam dwa tematy w jednym zazwyczaj umniejsza jednemu na poczet drugiego - nic nowego. Możliwe, że komuś innemu udałoby się ograć lepiej temat równolegle na dwóch poziomach, a tutaj dostajemy obraz ciężarnej walczącej o sprawiedliwe rozsądzenie czy dawca spermy, zupełnie obcy człowiek jest - jak zakładają wstępne analizy - seryjnym mordercą. Samo podejście nauczycielki do wywiadu z Zacharym jest niewiarygodnie infantylne. Jej założenia, uleganie każdemu słowu podejrzanego, a potem bezpośrednie angażowanie się w rozwiązanie sprawy jest tak samo wiarygodne jakby chodziło o przeszczep mózgu.
Przede wszystkim Christine jest niewiarygodna w narzuconej sobie roli. Nauczycielka, u której zaczynają szaleć hormony staje na głowie, nie tylko by oskarżony miał dobrego obrońcę, ale osobiście przejmuje działalność detektywistyczną inwigilując podejrzane środowisko, bo patrząc w niebieskie oczy Jeffcoat'a ma pewność: TO NIE ON!
Byłam zmęczona bieganiną zdesperowanej kobiety, która robi to wszystko, by zdjąć ze swojego dawcy piętno mordercy. Samo jej śledztwo jest prowadzone jakby ślepiec doglądał dowody, a kulawy biegał tropem innych potencjalnych podejrzanych. Miało się ochotę wkroczyć na strony książki i potrząsnąć bohaterką jednocześnie spychając ją w odpowiednie miejsce przeznaczone w tego typu powieści. Zamiast angażować się w to całe wariactwo lepiej było usiąść i poczytać, co tak naprawdę ma wpływ na osobowość potomka, a nie z uporem osła obstawać przy bzdurach jakoby w przyszłości dziecko, pewnie z plemnikami dawcy, miało przejąć kod zachowań.
Pod jednym kątem książka może okazać się godna uwagi, gdyż Scottoline opisuje pewne kwestie prawne dotyczące zawierania umów w klinikach zajmujących się in vitro oraz szereg dylematów i brak rzetelnie opracowanych wszelkich wytycznych dotyczących nie tylko dawcy, biorcy komórek, ale przede wszystkim banków, klinik, tak by wzmocnić procedury chroniące prawa przyszłych rodziców w kwestii choćby samych roszczeń.
Kolejna książka Lisy i już daję za wygraną. Nie doczekam się zwykłej obyczajówki, o codziennych problemach, takich dołujących, ale realnych, przyziemnych, bo u Lisy Scottoline gdzieś za zakrętem zawsze czai się fantastyczny motyw podbijający akcję do poziomu "Matrixa". Znowu postaci i ich postawy są jednopłaszczyznowe, co od razu daje wgląd jak potoczą się pewne sprawy. Brakuje spójności wszystkich elementów oraz głębszej analizy poczynań bohaterów, przez co tylko utrwala się schemat. Finał, jak i cała rozgrywka do przewidzenia, a do tego wszystko aplikowane w ślimaczym tempie. I jeszcze irytująca główna bohaterka, która swą logiką, zmysłem analitycznym i umiejętną oceną sytuacji nie wykracza poza umysł pięciolatka.
O naiwności!