Są takie książki, w których erotyka odgrywa ważną rolę, uzupełnia fabułę, nadaje głębie relacjom międzyludzkim, czy potęguje mroczny klimat. Ale istnieją też powieści, w których seks dominuje opowieść i stanowi spoiwo dla kiepsko przemyślanej fabuły. Do której z tych grup należy „Klub pana G.”, a może znajdzie swoje miejsce gdzieś pośrodku?
Milena tkwi w nieciekawym małżeństwie, a jej rola powoli ogranicza się do pełnienia nieodpłatnej funkcji gosposi, macochy, sprzątaczki i kucharki. Jeszcze niedawno była kochanką, dla której mąż porzucił swoją żonę, a teraz namiętność może zobaczyć wyłącznie podczas projektowania okładek książek erotycznych. Gabriel to mężczyzna, od którego powinna trzymać się z daleka. Jednak kobieta tak dawno, nie czuła się pożądana, że szybko zgadza się na spotkanie. Gabriel jest pełen tajemnic, a erotyczny klub, do którego ją zaprasza, przekona kobietę, że granice jej seksualności są o wiele dalej, niż by sądziła.
Zanim przeczytałam samą książkę popełniłam podstawowy błąd. Spojrzałam na recenzje. Od razu natknęłam się na bardzo negatywne, co w pewien sposób nastawiło mnie do powieści. Jak się okazało, w praktyce nie było aż tak źle. Idealnie również, ale… przy pewnych założeniach obeszło się bez tragedii.
Zacznijmy jednak od miłych rzeczy. Wiele miesięcy temu przeczytałam „Gorącą gwiazdkę”, zbiór świątecznych opowiadań. Jakie było moje zdziwienie, gdy w książce „Klub pana G.” spotkałam jedną z bohaterek. Przyznam szczerze, że w antologii jej opowieść była dla mnie niekompletna. Urywała się nagle, a ja chciałam wiedzieć, co było dalej. I właśnie to dostałam.
Drugim plusem jest dość ciekawy wątek klubu, w którym każdy sam ustala, jak daleko chce się posunąć. Nie zdradzając zbyt wielu szczegółów, pomysł ten byłby dość dobrym punktem wyjścia do analizy seksualności, kwestii zdrady w małżeństwie, czy przełamywania tematów tabu. Mógłby, bo niestety w praktyce nie zrealizował swojego pełnego potencjału. Żeby pójść w tę stronę trzeba by było porzucić lekką, rubaszną formę, a jednak opowieść nie starała się być niczym więcej, niż tylko erotykiem.
Początek książki jest dość typowy. Mamy kobietę, której nikt nie docenia, za to wszyscy wyzyskują. Wszystko wygląda bardzo banalnie, a nasza bohaterka swoim zachowaniem utwierdza innych o słuszności swojej roli. Romans, w który się wdaje, również nie zaskakuje pomysłowością.
A potem dochodzimy do tytułowego klubu i… ostrzegam, scen erotycznych jest tu zatrzęsienie. Momentami tak przytłaczają historię, że można odnieść wrażenie, że to fabuła filmu porno. Nie są to jednak zwyczajne zbliżenia, ale prawdziwe orgie opisane w najdrobniejszych szczegółach. Jeśli lubi się takie klimaty to… można się czuć usatysfakcjonowanym. W tym wszystkim zabrakło mi troszkę logiki. Akcja dzieje się w dobie epidemii, o czym wspomina sama bohaterka. Uzyskuje ripostę, że wszyscy uczestnicy zabaw są dokładnie badani. Tymczasem ona sama nigdy żadnej medycznej weryfikacji nie przeszła… Reasumując, gdyby wyciąć sceny por… erotyczne, książka byłaby dwa razy cieńsza.
Pozytywnie zaskoczył mnie za to finalny zwrot akcji. Nie tego się spodziewałam i właśnie to jest dla mnie najmocniejszym punktem całej historii. Wrażenia miałam podobne, jak przy lekturze „Pani Władzy”. Chociaż sama książka może budzić kontrowersje, to sposób, w jaki zmienia się bohaterka, zaskakuje i wyróżnia powieść na tle innych.
Gdyby część scen akcji zastąpić bardziej skomplikowanymi wątkami pobocznymi, myślę, że pomysł sprawdziłby się lepiej. „Klub pana G.” to przede wszystkim erotyk, w którym mamy całkiem ciekawą opowieść, jednak fabułę przytłacza mnogość seksualnych wariacji. Zdecydowanie nie jest to propozycja, którą mogę polecić każdemu. Jeśli jednak lubi się takie klimaty, to z pewnością czytelnika czeka niejeden zmysłowy wieczór.