Mam dwadzieścia dwa lata. Wywodzę się z pokolenia Harry'ego Pottera. Przeszłam przez fascynację Sagą Zmierzch. Zaliczyłam Trylogię Darów Anioła. Przełknęłam Ward i Roberts. Ale poległam z kretesem przy trylogii Suzanne Colins. Szał. Fascynacja. Fanatyzm. Moi rodzice patrzą na mnie dziwnie za każdym razem, gdy w telewizji miga zwiastun "The Hunger Games". Swoją drogą... nie wiem czemu. Naprawdę, czy ty ja w jednej sekundzie zamieniam się w głaz, wlepiając cielęcy wzrok w chaotyczny urywek trailera? W laptopie niemal codziennie zmieniam tapetę - za każdym razem to inne ujęcie symbolu kosogłosa, albo Katniss strzelającej z łuku, albo dwójki kochanków z dystryktu dwunastego. Reaguję wściekłością na imię, Gale. Wpadłam w późny etap dojrzewania? Sama nie dowierzam, co się dzieje z moim mózgiem...
"— Tik-tak. Tik-tak — mamrocze bez końca.
— Wiemy, wiemy — warczy Johanna. — Tik-tak, tik-tak, rozum Pokręt trafił szlag." *
Colins kontynuuje historię szesnastoletniej Katniss, zwyciężczyni siedemdziesiątych czwartych Igrzysk Śmierci. Dziewczyna wraz z mamą i siostrą Prim, przenosi się do bogatej dzielnicy dystryktu dwunastego - Wioski Zwycięzców, a za sąsiadów ma mentora Haymitcha i Peetę. Chciałaby wrócić do dawnego życia, do pewnej anonimowości i do zasypiania bez widma koszmarów... i do Gale. Uczuciowo nadal jest rozdarta; nie potrafi przyjąć do wiadomości, że polubiła Peetę, wmawia sobie, że do Gala czuje znacznie więcej, bo to właśnie na niego mogła liczyć w trudnych chwilach i, co przesądza sprawę, zna go dłużej. Więc jest w pewien sposób zawiedziona, gdy nadchodzi czas obowiązkowego Tournee Zwycięzców, co równa się z tym, że nadal musi grać owładniętą szaleńczą, ślepą miłością dziewczynę. Dodatkowo wpada w tarapaty - prezydent Snow uważnie obserwuje każdy ruch Katniss, która nieświadomie podczas decydującego momentu Igrzysk, zakpiła sobie z całych władz Kapitolu. Dziewczyna nie ma o niczym pojęcia, aż do momentu samego Tournee, gdzie na własne oczy widzi, jakie nastroje panują w poszczególnych dystryktach. Już tylko krok dzieli tych ludzi od podniesienia buntu...
Ironią losu jest ogłoszenie tegorocznych siedemdziesiątych piątych Igrzysk Śmierci, zwanymi Ćwierćwieczem Poskromienia. Aby obywatele Panem nigdy nie zapomnieli o konsekwencjach rebelii, co dwadzieścia pięć lat Igrzyska odbywają się na innych zasadach; podczas pierwszych dystrykty miały możliwość wybrania trybutów, podczas drugich była ich podwojona ilość... Czas na trzecie.
Takiego obrotu nikt się nie spodziewał.
Dziewczyna z ogniem już nie jest tą samą igrającą z losem nastolatką, którą interesuje tylko przetrwanie jej rodziny. Katniss uświadamia sobie, że swoim zachowaniem, gestami i słowami, wskrzesiła iskrę nadziei wśród obywateli dystryktów, a pożar jaki rozprzestrzenia się z szybkością światła, w mig obejmuje całe Panem. Nagle, z dnia na dzień czuje się odpowiedzialna za każde istnienie, za każdą niesprawiedliwość. Jej serce przez wiele lat było zimne i niewzruszone. Bała się okazać słabość - lepiej stąpać mocno po ziemi, bo tak mniej osób cię skrzywdzi. Ale po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, jak bardzo zależy jej na członkach ekipy przygotowawczej - Octavii, Venii i Flaviusie. Jakim wspaniałym przyjacielem jest Cinna. I jak skutecznie odstrasza koszmary Peeta. Stara się grać na potrzeby show, a na co dzień sama zmusza się, by zablokować ciepłe uczucia. Na pierwszy rzut oka Katniss wydaje się być oziębła, prawie niebezpieczna, a jej samozaparcie "zrobię to sama" odstrasza ludzi, jednak jeśli zajrzy się w te waleczne oczy, można zobaczyć jej wołanie rozbrzmiewające echem samotności.
Nie wiem, jak to zrobiła autorka, ale czuję przywiązanie do każdej postaci. Każdej. Nienawiść, obrzydzenie, uwielbienie, czułość, sympatię... W tej książce nie ma papierowych postaci - one żyją i oddychają, myślą i czują. Mam swoje ulubione fragmenty, do których powracam z uśmiechem na twarzy, ale są też i te, gdzie w kąciku oka rodzi się mała łezka. Uwielbiam Peetę, jego podejście do życia i niezmienne uczucie, jakim darzy Katniss mimo jej oziębłej natury. Swoją drogą, nigdy nie myślałam, że zwykły syn piekarza, któremu bliżej do ciapy niż do herosa, nieodwracalnie skradnie moje serce.
Jeśli ktokolwiek myślał, że w drugim tomie będziemy mieli chwilę na oddech... och, to bardzo, ale to bardzo się pomylił. Tu nawet strzęp pary nie ulatuje w gwizdek. Emocje kumulują się i narastają do przerażających rozmiarów. Moja rada - dobre buty do biegania i rundka po lesie. Inaczej emocje Was rozsadzą i nie będzie, co zbierać. Nie ma chwili wytchnienia, a trzymająca w napięciu akcja tylko wzmaga nerwowe drżenie kolan. Taką książkę pisze się raz na milion, a powtórzyć taki sukces będzie naprawdę trudno.
I jeśli myślicie, że skoro historia lubi się powtarzać, to powtórka musi być nudna i przegadana... Nic bardziej mylnego.
"W pierścieniu ognia" to...
To... czysty, fascynujący fanatyzm...
Tik-tak, tik-tak, rozum Anny trafił szlag!
* cytat z "W pierścieniu ognia" S.C.