O lekarce Jolancie Wadowskiej-Król po raz pierwszy usłyszałam na spotkaniu z Martą Fox, autorką książek dla młodzieży i dorosłych. W 2021 roku Marta Fox wydała opowieść zatytułowaną "Moja Ołowianko, klęknij na kolanko" (Wydawnictwo IBIS, Butterfly, 2021), której to pozycji próżno szukać w serwisie nakanapie.pl. Myślę, że warto uzupełnić ten brak.
Magdalena Majcher w "Doktórce z familoków" podejmuje ten sam temat, co Marta Fox, a który przez wiele lat owiany był milczeniem. Jaki to temat? Ołowica, na którą chorowały dzieci zatrute ołowiem emitowanym przez hutę w Katowicach-Szopienicach. To również tytaniczna praca, jaką wykonała Jolanta Wadowska-Król podejmując się leczenia chorych dzieci i walki o lepszy byt dla rodzin mieszkających w bezpośrednim sąsiedztwie huty. To ogromny wysiłek i poświęcenie lekarki pracującej niejako w podziemiu, bo głośno o całej sprawie wówczas mówić zakazano. Pacjenci w kartotekach jako rozpoznanie mieli wpisane "obserwacja" zamiast "ołowica".
Powieść Magdaleny Majcher, a i wcześniejsza Marty Fox to duży krok w uświadomieniu mieszkańców Śląska o tragedii, jaka rozgrywała się tuż obok nich. Tragedii, o której przez wiele lat milczano, zamiatano problem pod przysłowiowy dywan. Do dnia dzisiejszego wiele osób nie zdaje sobie sprawy z owej katastrofy ekologicznej, która miała miejsce na szopienickich ziemiach w latach siedemdziesiątych XX w. Ta tragedia rozgrywała się niecałe dwadzieścia pięć kilometrów od miejsca, w którym mieszkam. We wrześniu 1974 roku, kiedy Jolanta Wadowska-Król dowiedziała się o ołowicy zdiagnozowanej wśród szopienickich dzieci, miałam dwa latka. Po lekturze powieści Magdaleny Majcher zapytałam mamę, czy kiedykolwiek słyszała o tej sprawie. Odpowiedziała, że nie. Niecałe pół godziny drogi od mojego rodzinnego domu rozgrywała się tragedia, a mało kto o niej słyszał. Dlatego wielkie brawa dla tych, którzy tę sprawę nagłaśniają. Niegasnące brawa dla Jolanty Wadowskiej-Król, dziś już wiekowej kobiety, która na szczęście doczekała się nagrody za swoją pracę. Myślę jednak, że lekarka od nagród i pochwał bardziej ceni sobie to, że mogła zawalczyć o zdrowie i poprawę losu tych, którzy zostali skazani na chorobę. Każde dziecko, którego zdrowie się poprawiło znaczy dla niej na pewno więcej niż tytuły i dyplomy.
"Doktórka od familoków" to również kolejna powieść o sile kobiet. Jolanta Wadowska-Król, Wiesia Wilczek, Helena Kościelniakowa to kobiety, które twardo stąpały po ziemi, walczyły i wykazały się odwagą w sytuacjach z góry skazanych na niepowodzenie. Odniosłam wrażenie, że większość mężczyzn w książce stanowi tylko tło, nieporadne tło, co autorce udało się bardzo dobrze pokazać. Ujęła to w krótkim opisie kierownika przychodni, doktora Urbana: Niewiele w tej sprawie zrobił, ale też nie przeszkadzał, a to już było naprawdę dużo. Jak to jednak bywa, są wyjątki: mąż Jolanty Wadowskiej-Król oraz dyrektor od spraw socjalnych w hucie ołowiu.
"Doktórka od familoków" napisana jest lekkim stylem, ale emocji w niej wiele, podobnie jak realizmu. Ołowica to choroba, której do końca nie można wyleczyć. Często szkody, jakie wyrządziła w organizmie są nieodwracalne. Z tą wiedzą zostajemy po lekturze powieści. Niech nie zmyli zatem nikogo ładna, pomarańczowa okładka, bo powieść Magdaleny Majcher to swego rodzaju thriller ekologiczny.
"Doktórka od familoków" to lektura obowiązkowa dla pracowników służby zdrowia, bo dla nich praca to również powołanie, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę. Nie można leczyć "po łebkach". Albo się jakiejś sprawie poświęca na 100%, albo odpuszcza. Ale jak to w życiu bywa niektórym nigdy nie jest dane odkryć, co powinni robić w życiu.