Po chwytających za serce „Uwięzionych” oraz przesiąkniętym do granic możliwości słodyczą, mogącą zepsuć nam nie tylko zęby, ale również nerwy „Silence”, nadeszła wielka pora, abym zapoznała się ze „Skrzywdzoną”. I chociaż wielu ludzi dobitnie powtarzało: „Nie rób sobie zbyt wielkich nadziei, bo później będziesz zawodzić jak nienaoliwione zawiasy okienne”, olbrzymie liczyłam na powrót dawnej Natashy Preston, która powaliła mnie niegdyś słowami na łopatki. No cóż... Również ta książka dzielnie dążyła ku temu, bym wreszcie dała sobie z prozą tej autorki święty spokój...
MIŁOŚĆ OD PIERWSZEGO WEJRZENIA? WYBACZ, ALE TEGO NIE KUPUJĘ!
Nie da się tego ukryć, że Natasha Preston jest z natury romantyczką i każda jej książka, pomimo silnego nawiązania do trudnych, niemal bolesnych tematów, zawsze zawiera wątek miłosny. Doskonale to rozumiem, bo głębokie uczucia, jakimi darzy się dwójka bliskich sobie osób to rzecz święta, ale – na litość boską – sprawy między Scarlett a Noahem toczyły się szybko. O wiele za szybko. Ledwo co się poznali, a nie mija za wiele czasu, gdy już uchodzą za szczęśliwą, szczerze sobie oddaną parę. Co więcej, nastolatkowie są tak pewni swoich uczuć, że pozwalają sobie na dość dalekie wycieczki w przyszłość, gdzie doskonale wiedzą, jak będzie wyglądać ich dom, ile będą mieli dzieci i jakie zwierzęta będą im towarzyszyć we wspólnej ścieżce. Czułam się tak, jakby autorka starała się pobić jakiś rekord najszybszego związania się z drugą osobą. No cóż... Księżniczki z bajek Disneya dalej winszują w tej konkurencji.
Również wcześniej nie zastanawiałam się aż nadto nad wątkiem amnezji, na którą cierpi główna bohaterka. Scarlett nie pamięta nic sprzed swoich czwartych urodzin i każda próba przełamania umysłowej bariery kończy się silnym bólem głowy, ale wiecie co? Prawdę mówiąc, czułabym się dokładnie tak samo. Nieważne, że jestem znacznie starsza od niej (nie pytajcie nawet, o ile lat, bo się załamię...), ale wspomnienia z tak wczesnego dzieciństwa zacierają się, kiedy mamy do czynienia z silniejszymi wrażeniami, a takowych nam na pewno nie brakuje. Także ten motyw niespecjalnie do mnie przemówił. Gdyby Natasha Preston zawyżyła wiek w momencie utraty pamięci dziewczyny, wtedy nie czyniłabym już takowych zarzutów.
Żeby oczywiście nie było, że umiem jedynie obrzucać tę książkę błotem (bo z natury bywam dość wredna i czepialska!), pragnę oznajmić, że autorka ma tupet. Tak, to brzmi, jakbym nadal stosowała swoją „magię”, ale wyobraźcie sobie, że wszystko to, przez co musiałam przejść, to była... zasadzka! Natasha Preston dość boleśnie zamydliła mi oczy nastoletnim, „perfekcyjnym” do bólu zębów romansem, aby po tej sporej dawce słodyczy wywołującej u mnie falę mdłości pobudzić mnie solidnym zdzieleniem po twarzy. Jak wcześniej cała fabuła skupiała się na wątku miłosnym oraz niewiele wybijających się na jej tle elementach obiecującej zagadki do rozszyfrowania, tak wraz z ujawnianiem coraz to bardziej mrożących krew w żyłach sekretów poczułam, o co w tym tak naprawdę chodzi. Co spowodowało, że Noah, który pobudził wiele dziewczęcych serc do szybszego bicia, zainteresował się cichą myszką i to właśnie na niej skupił całą swoją uwagę. Nie powiem, przeczuwałam, że miał w tym jakiś ukryty cel, ale nie przypuszczałam, że autorka poleci aż tak daleko! No dobrze, mogłam się tego domyślić, bo Preston już parę razy udowodniła, że takie trudne tematy ją kręcą, ale żeby wywinąć aż taki numer? Wprowadzić wątek, który dobitnie pokazuje, że wystarczy dosłownie niewiele, aby złamać innego człowieka i uczynić go niewolnikiem swoich, doprawdy, chorych przekonań. Tutaj już nie było miejsca na obsypywanie się garściami cukru – od tego momentu trzeba było trzymać rękę na pulsie, uważnie kontrolując każdy kolejny ruch bohaterów. Trzeba było mieć oczy szeroko otwarte, aby odkryć, co tak naprawdę siedzi w głowach tych, co byli gotowi zrobić dosłownie wszystko, aby postawić pewny krok ku tragedii, gdzie owa miała być przez nich zupełnie inaczej odbierana. I przyznam szczerze, że autorce udało się również zakończyć tę historię w bardzo dobrym stylu. Może przebijają przez niego oklepane jak muchy packami schematy, ale – moim zdaniem – doskonale zamyka wszelkie zdarzenia, jednocześnie zasiewając w sercach nadzieję. Nadzieję na to, że każdy człowiek, prędzej czy później, zdoła wyciągnąć ważną lekcję z błędów, jakie do tej chwili popełniał. Jednakże, czy zdoła się do niej odwołać?
MOŻESZ OBLAĆ MNIE KWASEM, BO COŚ CZUJĘ, ŻE NIE ISTNIEJE MIĘDZY NAMI CHEMIA...
Najlepsi bohaterowie książkowi to tacy, którzy wzbudzają w nas skrajne emocje. Tacy, dla których jesteśmy gotowi sprzedać własną duszę, byle tylko móc się z nimi spotkać, ale również i tacy, którzy nawet swoim oddechem potrafią doprowadzić nas do szewskiej pasji. W przypadku Scarlett... Nie powiem, nie zazdrościłam jej położenia oraz konsekwencji, jakie mogą ujrzeć światło dzienne, kiedy czyjeś plany się powiodą, ale ta dziewczyna nie wzbudzała we mnie zbyt wielu emocji. Była to była, na chu...steczkę drążyć temat? Także, gdybym musiała ją porównać do jakiegoś pożywienia, to bez wahania wskazałabym rozcieńczony kisiel – zdatny do strawienia, ale szału nie ma. To samo odczuwałam co do Noaha, który także niczym szczególnym się nie wyróżniał. Cierpliwy, czuły... po prostu wzór cnót. Dopiero kiedy pokazał swoją prawdziwą twarz, mogłam ujrzeć go w zupełnie innym świetle, ale i tak nadal nie wzbudzał zbyt wielu emocji. Zupełnie inaczej miały się sprawy z przyjaciółką Scarlett, Imogen. Gdyby takowa dziewczyna stanęła na mojej drodze, to zapewne nie mogłabym tego dla was napisać, bo siedziałabym w więzieniu za brutalne morderstwo. Nawet nie wiecie, jak to dziewuszysko działało mi na nerwy! Uświadczona w swej doskonałości i powalającej na kolana urodzie nie potrafiła przyjąć do swojego malutkiego rozumku, że nie każdy przedstawiciel płci brzydkiej musi nią być zainteresowany, przez co odwalała takie sceny, że głowa mała. Jednak muszę stwierdzić jedno – wreszcie ktoś wzbudził we mnie jakieś emocje, bo nawet dorośli wydawali mi się zbyt zmechanizowani w swych czynach.
NATASHO, CIĘŻKO MI TO MÓWIĆ, ALE... MUSIMY SIĘ ROZSTAĆ.
Natasha Preston umie pisać – udowodniła to poprzez „Uwięzione”, które podbiły moje serce. Owszem, pojawiały się drobne zgrzyty, ale koniec końców pokochałam tę historię, przez co liczyłam na to, że kolejne twory owej autorki będą tak samo na mnie oddziaływać. Kiedy sparzyłam się na „Silence”, powinnam po prostu dać sobie święty spokój i pozwolić, aby kolejne historie spod pióra Preston poznawali ci, co zdołają ujrzeć w nich to piękno, które niegdyś mnie urzekło. Bo może ofiarowano mi kolejne dawki niezapomnianych wrażeń dające wiele do myślenia, ale nie jestem w stanie zapomnieć o wielu fabularnych cierniach, na jakie się nadziewałam. Także nie pozostaje mi nic innego, jak pomachać autorce na pożegnanie, pozwalając jej odejść z mojego życia.
Podsumowując, „Skrzywdzona” miała ogromny potencjał. Autorka poruszyła w niej dość trudny temat, jakim jest umiejętność przyporządkowania sobie całkiem obcych ludzi, karmiąc ich swoimi chorymi spostrzeżeniami, co może doprowadzić do katastrofy. Niestety przez to przebija się słodycz nastoletniej miłości oraz – w moim przypadku – niewzbudzający wystarczająco wiele emocji bohaterowie. Także, jeżeli nie wymagacie zbyt wiele od książek, jednakże chcecie dowiedzieć się, co tak właściwie stoi za nagłym zainteresowaniem Noaha Scarlett, możecie śmiało sięgnąć po ten tytuł. W innych przypadkach warto rozejrzeć się za czymś o wiele... ciekawszym.