To nie był piorun z jasnego nieba. To nie była książka, którą przeczytałem jednym tchem, zapominając o świecie. Ale Tęsknię za tobą była moim pierwszym spotkaniem z Harlanem Cobenem – i z perspektywy czasu widzę, że miała w sobie coś, co nie pozwoliło mi odejść. Nie siłą szoku, nie zaskakującą intrygą, ale jakąś cichą sugestią, że warto zostać na dłużej.
Cat Donovan to bohaterka, której nie da się zaszufladkować w prosty sposób. Jej siła bierze się nie z pewności siebie, ale z kruchości i zmęczenia. Nosi ciężar przeszłości, który nie pozwala jej odetchnąć, a jednocześnie to właśnie ten ciężar każe jej iść dalej. Jej walka o prawdę nie jest widowiskowa, nie rozgrywa się w błyskach fleszy – to raczej wewnętrzna wędrówka przez ból, stratę i niedopowiedziane sprawy. I choć nie zawsze jej emocje są czytelne, choć nie każde jej działanie budzi sympatię, to właśnie ten realizm czyni ją wiarygodną.
Coben ma dar – potrafi pisać o zwykłych ludziach w niezwykłych sytuacjach. I choć tym razem nie serwuje fabularnych fajerwerków, choć nie gmatwa opowieści tak bardzo jak w innych swoich książkach, to jednak buduje klimat niepokoju. Przeciwnik Cat nie jest klasycznym czarnym charakterem – to raczej lustro tego, co w człowieku najciemniejsze. Zło, które nie hałasuje, ale obserwuje. I to robi wrażenie. Bo nawet jeśli tropy są zbyt wyraźne, nawet jeśli zagadka zbyt szybko się rozwiązuje, to świadomość, że taka osoba mogłaby istnieć naprawdę, zostaje na dłużej.
Największy zarzut? Przewidywalność. Kiedy rozwiązanie pojawia się za wcześnie, napięcie siada. Czytelnik przestaje się domyślać, a zaczyna tylko potwierdzać to, co już wie. A przecież właśnie to – ta niepewność, to poczucie, że nic nie jest takie, jak się wydaje – jest tym, co u Cobena zwykle działa najlepiej. Tutaj tego zabrakło.
A jednak, mimo tego wszystkiego, Tęsknię za tobą zrobiła to, co powinna. Pokazała mi styl Cobena, jego sposób myślenia, rytm opowieści. Może nie zaskoczyła, ale otworzyła drzwi. Zostawiła pytanie: „Co dalej?”. I odpowiedź przyszła szybko – w postaci kolejnych tomów, kolejnych bohaterów, kolejnych zagadek, które wciągały mnie coraz mocniej.
Więc tak – to książka niedoskonała. Ale prawdziwa na swój sposób. I dla mnie – ważna, bo była pierwsza. A pierwsze spotkania nie muszą być idealne. Wystarczy, że będą wystarczająco dobre, by chcieć więcej.