Moja miłość do Stanów Zjednoczonych trwa od mojej pierwszej wizyty w tym kraju. Od tamtego czasu staram się dowiadywać o nim jak najwięcej i sięgam po wiele różnych perspektyw. W Teksasie jeszcze nie byłam (choć wizyta tam minęła mnie o mały włos - miałam już kupione bilety lotnicze, ale zamieć śnieżna w Nowym Jorku pokrzyżowała mi plany), ale z całą pewnością chciałabym się tam wybrać, bo co by o Teksasie nie mówić, jedno trzeba mu przyznać - jest to miejsce absolutnie wyjątkowe na mapie USA.
Gdy zaczęłam czytać książkę "Teksas to stan umysłu", byłam naprawdę zaciekawiona. Autor pisał w sposób bardzo interesujący, podając czytelnikom całe mnóstwo ciekawostek. Język Artura Owczarskiego jest sprawny, książkę czytało się szybko i bez większych przeszkód, a to szalenie ważne w pozycjach podróżniczych. Bo chyba nic tak nie frustruje jak ludzie, którzy do pisania się nie nadają, ale koniecznie chcą coś wydać, bo odwiedzili jakieś miejsce. Na szczęście w przypadku tego autora widać, że ma jakieś doświadczenie w pisaniu.
Liczba fotografii również jest tutaj jak najbardziej na plus - dobrze jest widzieć aż tyle miejsc, które opisuje autor, to pozwala zagłębić się w temat. Nie wszystkie były najwyższej jakości, to fakt, ale większość była naprawdę w porządku.
Niestety, mam kilka zastrzeżeń. Przede wszystkim korekta, która jest chyba najsłabsza, z jaką kiedykolwiek miałam do czynienia. Niemal na każdej (na każdej!) stronie znajduje się jakiś drobny błąd - a to przecinek jest źle wstawiony, a to brakuje kropki, a to font różni się w jednej literce. Jest tego tak dużo, że jak już raz zwróci się na to uwagę, to nie ma szans, żeby to omijać.
Drugą sprawą jest sama tematyka. Z jednej strony doskonale rozumiem, że rodeo, zabijanie grzechotników, zakłady, w których bierze udział żywa kura czy w końcu rancha, na których polowania urządzają sobie myśliwi, są częścią kultury Teksańczyków, ale z drugiej strony to, z jaką fascynacją autor opisuje te - często okrutne i po prostu podłe - praktyki, napawa mnie ogromem niepokoju i smutku. Ujeżdżanie rozwścieczonych byków czy zabijanie zwierząt dla przyjemności nie są dla mnie pozytywne nawet w najmniejszym stopniu, bez względu na to, jak mocno jest to związane z daną kulturą. Wiele rzeczy było kiedyś normalizowanych przez kulturę i pod płaszczykiem tradycji akceptowane, a nikt w dzisiejszych czasach nie uznaje ich za pozytywne zachowania. Niemal cała książka opiera się na opisach różnych tego typu praktyk, w których na pierwszy plan wysuwa się cierpienie zwierząt. Są oczywiście również pozytywne aspekty i przedstawieni rancherzy, którzy o swoje zwierzęta dbają jak mało kto, ale jest to jedynie część. Po przeczytaniu całej tej pozycji czuję się bardzo przytłoczona ogromem wykorzystywania zwierząt do własnych celów, niestety.
Muszę jednak przyznać, że jest to zdecydowanie książka warta uwagi i choć opisuje rzeczy niekoniecznie zgodne z moją moralnością, to przecież również z tego powodu sięgamy po literaturę faktu (w tym literaturę podróżniczą) - by czegoś dowiedzieć się o świecie, nawet gdy działa on na innych zasadach, niż byśmy sobie tego życzyli.
Książkę dostałam w ramach Klubu Recenzenta portalu nakanapie.pl