Nie mam pojęcia, czy oszalałam, czy też uderzyłam się w głowę... Nie! Uderzyć w głowę to się uderzyła Meadow i to nie raz. Biedactwo... Ja zapewne po prostu pokochałam tą książkę. Innego wytłumaczenia nie mam na fakt, że dałam jej maksymalną ocenę, jaka może być, przez co znalazła się ona wśród elity na mojej półce na lubimy czytać. Dumnie lśni wśród Harrych, Ziemiomorza, obok Tristana i jego wiecznie ukochanej Izoldy oraz obok "Gry anioła", a także "Spętanych przez bogów" cudownej pani Josephine.
"Romantyczna gra" to pierwsza książka Christiny Dodd, która wpadła mi w łapki, a czego nie żałuję. Pomysł jest świetny, którego jeszcze nigdzie nie spotkałam. Często bywa tak, że świetne pomysły są psute poprzez szybko płynącą fabułę. Ten romans ta katastrofa pominęła, może dzięki temu, że autorka ma już wiele książek na koncie, albo po prostu jest geniuszem... Akcja nie działa się zbyt szybko i nie wydłużała się w nieskończoność. Sceny nie nudziły, bo na każdym kroku działo się coś ciekawego, mimo że czytelnika otaczały głównie zwykłe, codzienne sceny. Jeśli chodzi o świetne wypełnienie początku, środka, jak i końca tego utworu, to wyszło pani Dodd cudownie. Niesamowicie wręcz.
Szczególną uwagę chciałabym zwrócić na okładkę książkę. Jak zwykle oceniłam na początku książkę po okładce i myślę: "Tak, to musi być to... Okładka ładna, więc i środek musi być niezły. Ładnie też będzie wyglądała na mojej półce..." Okładka jako pierwsza przyciągnęła moją uwagę, bo tak zazwyczaj bywa, gdy widzisz opis książki, a obok niej zdjęcie okładki. Urzekła mnie i... urzekła mnie także historia, którą ona skryła. Rudowłosa pani na okładce mnie nie wykiwała i przykuła moją uwagę do naprawdę świetnej historii. Wydaje mi się, że powinnam się bać, bo ostatnio w słowach spotykam same rudowłose osoby... Albo cieszyć, skoro zazwyczaj są one pozytywne. Albo to znak, bym nie rezygnowała z pierwszej próby pomalowania włosów...
Natalie Meadow Szavras to ponad dwudziestoletnia artystka, wychowana w rodzinie artystycznej. Choroba matki zmusza ją do włamania się do domu swego dziadka i kradzieży pewnego obrazu, o którym opowiadała jej kiedyś babcia Isabelle... Jest ciemno, a wokół panuje burza. Otwiera drzwi kluczem, przekracza próg, następnie idzie do salonu, gdzie powinien znajdować się obraz, a gdzie niestety go nie ma. To właśnie tam zostaje przyłapana. W salonie, gdzie kiedyś rozstali się jej dziadkowie. Przez maleńki wypadek uderza się w głowę i na kilka sekund traci przytomność.
Devlin Fitzwilliam to developer budowlany, który jest miliarderem. Jest miliarderem, który wykupił dom od Bradleya Benjamina i żeby zrobić jeszcze bardziej starszemu panu na złość, postanawia wyrestaurować posiadłość na hotel "Tajemniczy Ogród". To właśnie on nakrywa rudowłosą Meadow i pochyla się nad nią, gdy ta odzyskała świadomość. Aby uchronić się przed więzieniem, udaje ona amnezję, a Devlin postanawia poudawać jej męża! To także zachęca do przeczytania książki. Ciekawość bierze górę, a pytanie, co z tego w końcu wyniknie, nie daje spokoju.
Uczucie, które rodzi się na początku między tą dwójką, okazuje się być szczerą miłością. Sabotowana jest ona przez fakt, że każda ze stron wie, że druga kłamie. To właśnie kłamstwa nie pozwalają głównym bohaterom powiedzieć sobie prawdy, nie potrafią w pełni uwierzyć w słowa drugiego, mimo że nie są one kłamstwami. Kłamstwo... Niby drobna i szybka rzecz, którą możemy rzucić w każdej chwili, a ma ona tak ogromne skutki. Jak gdyby naprawdę trzepot motylich skrzydeł wywoływał tornado...
Czego uczy nas jeszcze ta książka? Ukazuje nam prawdę, że nie jesteśmy tacy, jak nasi przodkowie, mimo że bardzo ich przypominamy. Wiąże się z tym to, że nie musimy podejmować tych samych decyzji. Uczy nas także, że czasem możemy zmienić czyiś smutny, nędzny żywot i zmienić go na coś pięknego. Meadow nie tylko zmieniła życie Devlina, ale także wpłynęła na Benjamina, dając obu drugą szansę. Choć czytelnik zauważa również, że wśród najlepszych przyjaciół może czaić się wróg, który uderzy w najmniej odpowiednim momencie.
Książka jak najbardziej godna polecenia, choć znajduje się w niej niejedna literówka. Nieco drażniła mnie ich ilość, ale naprawdę warto je przecierpieć. "Romantyczną grę" czytałam jednym tchem i mimo że ostatnio miałam zastój w czytaniu, to pochłonęłam słowa w trzy dni, co dawno mi się nie zdarzało. Kocham, kocham, kocham... Umieszczam ją na liście moich ulubionych. Niech lśni swą okładką wśród mojej drobnej domowej biblioteczki, która oto przyjmuje do swego grona nowego członka. "Romantyczna gro", witamy Cię na pokładzie.
Za okazję przeczytania książki i zaszczyt posiadania jej w swojej domowej biblioteczce chciałabym podziękować bardzo mocno wydawnictwu Lucky, bez którego zapewne ta cudowna pozycja nie stanęłaby na mojej drodze. Dziękuję za to, że mogłam poznać i zakochać się w Meadow i Devlinie.