"Każdy jest pisarzem swego życia, dzieli się swoją myślą, ubiera w słowa ulotne chwile, a one potem żyją długo, swym własnym życiem. Dla innych ludzi stają się zrozumiałe na tysiąc sposobów. Bo każdy ma swój warsztat, którego używa w charakterystyczny dla siebie sposób. Jedni odbierają go jak kogoś ważnego i mądrego, zaś drudzy nie widzą w nim nic poza przeciętnością. Jeszcze inni chętnie spluną z pogardą w jego kierunku, dając wyraz swemu oburzeniu i wściekłości na niego."
Temat narkomanii jakoś szczególnie nie zachęcał mnie do lektury. Nie zwracałam uwagi na tego typu książki. "Droga donikąd" to moja pierwsza książka tego typu, którą moje oczy przeczytały od początku do końca. W dodatku jest to pierwsza książka Hanny Łąckiej, którą miałam okazję poznać.
Autorka w sposób ciekawy przedstawiła historię Tomka i jego bliskich. Używając listów, esemesów i pamiętnika babci Krysi, opowiedziała nam o narkomanie i jego problemach, problemach też jego rodziny.
Tomek jest dwudziestoparoletnim mężczyzną, który miał dwójkę braci, matkę, ojca, dwie babcie, dziewczynę, a nawet i synka. Jak każdy miał rodzinę, z którą łączyły go niegdyś piękne chwile, wspomnienia, których jego matka nie wymazała z pamięci tak, jak sam bohater. Teraz nie czuje się on szczęśliwy. Niechęć dostosowania się do społeczeństwa, do panujących wokół praw, powoduje, że Tomek staje się hazardzistą, ponieważ nie może w żadnej pracy wytrzymać dłużej niż tydzień. Hazard pociąga za sobą to, że zaczyna kraść, ponieważ brakuje mu pieniędzy na spłaty długów. Wszystkie pożyczone od matki pieniądze przegrywa, aż w końcu rodzice nie mogą tego wytrzymać i wyrzucają go z domu. Przeprowadziwszy się do babci zaczyna brać heroinę.
Wymiana listów między Tomkiem a jego matką Hanią jest bardzo dobrym pomysłem i świetnie przekazuje nam stosunek obu bohaterów do spraw, które się ich tyczą. Z początku, muszę się do tego przyznać, zaczęłam współczuć Tomkowi, nawet się z nim utożsamiałam. Dostrzegałam nacisk matki na niego i wiedziałam, że to okropne. Działo się tak, ponieważ i mnie rodzina nie rozumie. Tak chyba ma każdy... Szybko zrozumiałam jednak, że chłopak wcale nie jest ofiarą, a nawet sam jest wszystkiemu winien. Jakby nie było, sam zdecydował się wziąć po raz pierwszy narkotyk... Potem tylko było uzależnienie, wieczne leczenia, wieczne powroty do ćpania, a nawet więzienie.
Książka jest świetnie napisana od początku do końca. Nawet styl pisania obu bohaterów był różny, przez co nie robili się do siebie podobni. Widać było gołym okiem, że przedstawiali dwa różne stanowiska, dwa pokolenia, dwa różne dłonie. Pisali dwie różne książki o jednej rodzinie.
Tym, co nie podobało mi się w książce to układ. Niejednolitość na chwilę mnie zdezorientowała. Przez większość mamy listy matki, potem są zapiski babci Krysi, które są bardzo ładnie oddzielone od poprzedniego tekstu, jednakże po nich... No cóż. Mamy tylko jedną pustą linijkę i od razu czytamy list Hani do syna. To miejsce mi się bardzo nie spodobało, ale gotowa jestem to wybaczyć, bo całość jest świetna. Szczególnie realizm. Matka wraz synem wzajemnie obwiniali się, czyją winą była zaistniała sytuacja i to ujęło moje serce, ale główny wkład miał tu koniec książki i list Tomka.
Co ja mogę jeszcze napisać... Książka jest super i naprawdę warto po nią sięgnąć. Oceniłam ją w skali od jednego do dziesięciu na dziewięć, mimo że nie zawiera miłości z happy endem, ani elementów fantastycznych, więc naprawdę została postawiona wysoko.