Kupiłam, no kupiłam. Sama, bez niczyich zachęt czy namów. Kupiłam, bo jeszcze wówczas nie wiedziałam, że nie jest ona książką historyczną, tylko byle jakim romansidłem. Swoje na półce przeleżała, jakieś dwa lata, ale po odkryciu wielu rewelacji na jej temat po porostu nie miałam na nią ochoty. Jak o zbrodni Wołyńskiej czy Powstaniu Warszawskim mogę wypowiadać się tylko ogólnie, bo wiedzy historycznej nie mam jeszcze zbyt dużej, tak o Auschwitz wiem już wystarczająco.
To nie będzie krótki tekst, więc tych, którzy nie mają czasu i nie lubią rozwleczonych analiz uczciwie ostrzegam, możecie sobie odpuścić. Bo uleje mi się. I to sporo uleje. Specjalnie czekałam wystarczająco długo by trochę ochłonąć i nie rzucać inwektywami i mięsem. Po każdej partii książki robiłam sobie przerwy i przeszukiwałam źródła, aby w miarę rzetelnie podejść do tematu.
Akcja „powieści”, a tak naprawdę przerobionego scenariusza filmowego osadzona jest w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau. Główny bohater Lale Sokolov, jeszcze wówczas znany jako Lale Eisenberg, jest słowackim Żydem, który, by chronić rodzinę przed deportacją, decyduje się wyjechać z kraju jako ochotnik. Zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że trafi do Polski, do niesławnego Auschwitz. W sumie nie mógł tego wiedzieć, a KL Auschwitz nie był jeszcze wówczas tak znanym obozem. Machina śmierci jeszcze nie ruszyła na pełną skalę, był bowiem początek 1942 roku. Trafiwszy do KL niemal od razu (a dokładnie po trzech miesiącach) zostaje przydzielony jako pomocnik Tätowierera. Niedługo potem, po niewyjaśnionym zniknięciu Pepana, jego przełożonego, sam zostaje głównym tatuażystą. Podczas pracy spotyka Gitę, również słowacką Żydówkę, w której się zakochuje. Od tej pory cała niemal akcja kręci się już tylko wokół ich relacji i rodzącego się uczucia. Auschwitz-Birkenau jest zaledwie tłem owej namiętnej miłości.
Język i styl:
Bardzo prosty, siermiężny wręcz. Sztywny do bólu, schematyczny. Heather Morris nie ma polotu jeśli chodzi o tworzenie tego typu historii. Autorka przyzwyczajona była do pisania scenariuszy i to bardzo czuć w tej „powieści”. Zresztą sama przyznała, że początkowo historia spisana była z przeznaczeniem do realizacji telewizyjnej. Zanim powstała książka minęło wiele lat.
Narracja:
Bardzo mnie raziła. Najbardziej skrótowością i ukierunkowaniem na jedną osobę. Brak w niej prawdziwego narratora wszechwiedzącego, mimo, że prowadzona jest w trzeciej osobie. Widać duży wpływ pisania scenariuszowego właśnie: Lale robi to, Lale robi tamto. Lale siada, Lale wstaje, Lale mówi, Lale idzie. Ciągle tylko Lale i Lale. Takie podpowiedzi dla reżysera, żeby wiedział jak prowadzić kamerę. Może gdyby narracja była pierwszoosobowa, wypadłaby lepiej? Myślę, że byłaby wiarygodniejsza, bardziej bliska czytelnikowi, który byłby wraz z Lalem , towarzyszył mu, a nie tylko starał się go dogonić.
Bohater:
Lale. Słowacki Żyd z Krompachów. W kraju pozostawia rodziców, siostrę i brata z rodziną. Chce uchronić ich przed deportacją, co niestety mu się nie udaje. Jego rodzice trafiają do Auschwitz jeszcze przed nim (on w tym czasie jest w Pradze), w marcu 1942 i od razu giną.
Jako bohater Lale jest niesympatyczny, nie polubiłam go. Z jednej strony jest hardy i butny, z drugiej rozlazły i ckliwy.
Zupełnie jak nie facet i to w dodatku nie zamknięty w piekle na ziemi. Mam wrażenie, że on tam jest przejazdem, niezakorzeniony w tragedii, nieobecny w życiu obozu i współwięźniów. Zachowuje się nieracjonalnie, nierozumnie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego gdzie jest, co go otacza i co mu zagraża przede wszystkim. Zachowuje się wręcz jakby miał jakiś wybór, szansę.
Jest ckliwy, sentymentalny, czuły, delikatny i z wyrzutami sumienia. W Auschwitz nikt taki na dłuższą metę nie miał racji bytu. Jeśli chciał zachować resztki człowieczeństwa po tym co zobaczył, czego doświadczył i co przeżył rzucał się na druty. Wolał w miarę godną śmierć niż tę z głodu, w wyniku nieudanych eksperymentów medycznych, z rąk brutalnego kapo lub w komorze gazowej. Jeśli chciał przeżyć, walczył na wszelkie możliwe sposoby. W większości przypadków perspektywa śmierci pozbawia człowieka jego ludzkich odruchów, honoru i godności, rzuca na kolana, poniża, przeczołguje przez latryny najniższych instynktów. W obozach się kradło, zabijało i uciszało własne sumienie by móc przetrwać.
Miejsce akcji:
Każdy słyszał o Auschwitz. Każdy. Nawet jeśli nie zna szczegółów, ta nazwa nie jest mu obca. Nawet mój dziewięcioletni syn wie, co to jest Auschwitz i co się w nim działo. Natomiast mam wrażenie, że autorka, mimo swoich ponad sześćdziesięciu lat, nie miała o nim należytego pojęcia.
W Auschwitz Heather Morris nie babrasz się we własnych odchodach, nie zjadają cię szczury i wszy, nie czujesz choroby, smrodu ciał upchniętych na pryczach, nie czujesz krematoryjnego dymu, nie czujesz strachu i głodu.
W Auschwitz Heather Morris jest miłość, jest spokój, jest dobro i dobrzy samarytanie, którzy odejmą sobie od ust byle uratować konającego na pryczy współwięźnia chorego na tyfus. Nie twierdzę, że to ostatnie jest niemożliwe, bo zapewne matka robiłaby tak by uratować córkę, ojciec syna, brat brata, ale zupełnie obce sobie osoby raczej nie. Przynajmniej we wszystkich relacjach, jakie czytałam, nigdy się z tym nie spotkałam. Nie aż na taką skalę.
Autorka nie udźwignęła grozy tego miejsca i nie umiała go należycie oddać.
Autorzy:
LALE:
Nie mam większych pretensji do Lalego, bo pamięć ludzka bywa zawodna, udowodnione jest, że po wielu latach wypiera to co złe zastępując wybiórczymi dobrymi wspomnieniami. Z drugiej strony, skoro było mu tam tak dobrze, to może specjalnie czystego sumienia jednak nie miał. Kapo i esesmani raczej nie bratali się z porządnym elementem. Może Lale tą „spowiedzią” chciał oczyścić własne sumienie. Sam przyznał, że odważył się o tym opowiedzieć dopiero w 2003 roku po śmierci żony. Przez wiele lat milczał bojąc się, że zostanie uznany za niemieckiego kolaboranta. Autorka w zakończeniu pisze zresztą otwarcie, że zarówno Sokolov jak i jego żona bardzo się bali, że ktoś uzna ich za współwinnych. Czy ta obawa była uzasadniona? Czy sumienie im tak podpowiadało? Czy człowiek, który przeżył w Auschwitz aż 3 lata, może z czystym sumieniem powiedzieć, że to tylko szczęście? A może to sumienie nie jest tak do końca czyste i chce zapewnienia od innych, że jednak nie ma sobie nic do zarzucenia?
Nie wiem, to zbyt trudne tak jednoznacznie ocenić i moim celem wcale nie jest podważanie niczyjej wiarygodności. Tak ja to odczuwam i tak tylko głośno myślę. Ciekawa jestem jednak opinii innych, którzy przebywali w tym samym czasie w obozie wraz z Sokolovem. Posada tatuażysty nie była bowiem anonimowa, musieli być świadkowie. Ale czy znajdą się jacyś ludzie, którzy mogliby zaświadczyć lub zaprzeczyć temu wszystkiemu o czym pisze Morris? Przynajmniej jeden już jest, pasierb Cilki, który postanowił wytoczyć autorce proces o zniesławienie. Czy będą inni? Bardzo jestem ciekawa.
Po tym wszystkim o czym przeczytałam w „Tatuażyście”, nachodzi mnie nieodparte wrażenie, że nie do końca jest on tym człowiekiem, na jakiego kreuje się w tej książce, a jej powstanie jest swego rodzaju spowiedzią lub chęcią powiedzenia o rzeczach, które robił w obozie. Bo między wierszami można dostrzec jakim człowiekiem w obozie był Lale. Może mu to ciążyło, może chciał zrzucić z siebie ciężar odpowiedzialności za ludzi, których tam zostawił. Może było mu to potrzebne żeby uciszyć własne sumienie. To śmierć ukochanej żony była tym, co zainspirowało go do zwierzeń. Czy coś jej obiecał? Czy obiecał, że w końcu uwolni się od przeszłości? Czytałam kilka książek, w których bohaterowie po podobnych przeżyciach non stop roztrząsali te kwestie, obóz był ciągle obecny w ich życiu i zarażał kolejne pokolenia. Dlaczego Gita i Lale nigdy o tym nie rozmawiali? Czy było coś, o czym ona wiedziała i co chciała by w końcu zostało powiedziane, nawet dość ogólnie, między wierszami? Z drugiej strony byli przecież ocaleni, którzy milczeli przez dziesięciolecia, a ich współmałżonkowie, dzieci i wnuki nie mieli o niczym pojęcia.
HEATHER MORRIS:
Jeśli chodzi o autorkę, to największy zarzut wobec niej jest za niesprawdzenie informacji, do których dotarła. Zawierzyła facetowi nad grobem, że wszystko, o czym mówi, jest świętą prawdą.
Może nawet nie koloryzuje tych wydarzeń i tej rzeczywistości z własnej woli, tylko po prosty z braku podstawowej wiedzy o tym miejscu i o tych czasach, a przede wszystkim o sytuacji Żydów w tym czasie i w takim właśnie miejscu. Jeśli o czymś nie wiem, na czymś się nie znam, to nie piszę.
A jak już chcę pisać to sprawdzam, zasięgam opinii specjalistów, badam, szukam dokumentów, czytam relacje ocalałych, chodzę po muzeach.
W jednym z wywiadów Morris (owszem, odrobiłam lekcję, poczytałam wcześniej, żeby sprawdzić to i owo) mówi, że sprawdzili postać Lalego (oby nie tylko w Wikipedii, bo tam niewiele można znaleźć). Jego może i sprawdzili, natomiast mam wrażenie, że do innych relacji o życiu w obozie już nie dotarli. To się niestety czuje w tekście.
Dlaczego Sokolov wybrał Heather Morris na autorkę? Jak duże znaczenie miało to, że nie miała ona większego pojęcia o Żydach? Nie chciał by podważała jego słowa, zastanawiała się i wgłębiała zbytnio w informacje, które jej przekazuje? Bo mam wrażenie, że właśnie dlatego. Ktoś bardziej obeznany mógłby mieć wątpliwości czy faktycznie wszystko należy brać za pewnik? Po jej reakcjach, gdy w prasie rozpętała się burza co do autentyczności niektórych informacji, zaczęła się bronić, że to jednak tylko powieść, oparta (nagle już nie na faktach) tylko na wspomnieniach: „Książka jest powieścią opartą na osobistych wspomnieniach i doświadczeniach Lale, to nie jest oficjalna historia".
Najwyraźniej zrozumiała jak wiele błędów popełniła i brnięcie w kierunku prawdziwości jej książki się nie opłaca.
Heather Morris obecnie podkreśla brak ambicji tworzenia dzieła idealnie odwzorowującego realia historyczne. Podejście to jest jednak nie do zaakceptowania dla profesjonalistów zajmujących się dziejami Holokaustu.
„- Ta książka opowiada historię prawdziwej osoby, jej tragicznych doświadczeń, a to nakłada większą odpowiedzialność na człowieka, który opowiada tę historię światu” – powiedział "The Guardian" Paweł Sawicki z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau. „– Wierzymy, że historia ocalonego zasługiwała na coś więcej” – stwierdził w rozmowie z dziennikiem.
Autorka dodaje, że Lale Sokolov przeczytał szkic scenariusza książki przed swoją śmiercią "i był z niego zadowolony". Podkreśla, że celem jej pracy nie było nic więcej niż zainspirowanie czytelników do poszerzania wiedzy o Holokauście, zagłębienie się w tę historię i zadanie pytań o to, co się wydarzyło. Niestety jak dla mnie (i zapewne dla wielu) kłamstwo nie zachęca do zgłębienia tematu, bo tu wszystko jest ładne i piękne, więc po co dociekać.
PR:
Czy Heather Morris sama wpadła na to, by reklamować swoją książkę jako powieść historyczną opartą na faktach? Myślę, że był to sprytny i celowy zabieg jej wydawnictwa, które pod tym hasłem chciało ugrać i zarobić jeszcze więcej. Czy zdawali sobie sprawę, że prawda kiedyś może się wydać? Jeśli tak, to biedną autorkę rzucili na żer wszelkiej maści historykom i trochę bardziej świadomym czytelnikom i recenzentom.
Najwięcej błota i pomyj i tak wyleje się na autorkę, a oni będą mieli dobrą reklamę i zgarną jeszcze więcej kasy. Pieniądzem świat stoi, a temat holokaustu i Auschwitz to niekończąca się żyła złota.
Ale zastanawia mnie też fakt, dlaczego potężne i bogate lobby żydowskie, które tak bardzo dba o swoje interesy, które stanowczo i dość agresywnie występuje przeciwko wszystkiemu, co podważa cierpienie ich narodu, zgodziło się na wydanie czegoś takiego? Jaki mieli w tym interes? Nie wiem. Bo przecież tu nie ma za grosz Holokaustu, Shoah jest najmniej istotnym elementem tej książki.
To jest ckliwy romans z Auschwitz w tle, a to jest bagatelizowanie zbrodni.
Ocena:
Jeśli nie potraktujemy tej książki jako powieści historycznej, ale tylko jako romans historyczny, to uważam, że i tak jest on źle napisany. Zbyt ckliwie, cukierkowo, nieciekawie, nudno. Jest zbyt wyidealizowany. Poza tym randkowanie w cieniu krematorium jest trochę niesmaczne, przynajmniej w wymiarze, jaki zaprezentowała nam autorka.
Ale na upartego, jeśli miałabym już ocenić historyjkę jako luźną powieść z tłem historycznym dałabym 3, za styl i język odjęłabym do 2, bo niestety styl pisania mi nie odpowiadał. Zmęczyła mnie ta forma narracji. Jeśli miałabym ocenić wiarygodność i prawdę dałabym 1: za wybielanie stosunków między Żydami i Niemcami oraz kapo i więźniami, za zakłamywanie realiów prawdziwego życia zwykłego człowieka w obozie ( bo szujom i gnidom wiadomo, że żyło/ egzystowało się lepiej) i pomniejszanie, a czasem i przemilczanie zbrodni, do których dochodziło tam codziennie.
(dygresja): Książka „Tatuażysta z Auschwitz” jest jak hiszpański film „Fotograf z Mauthausen”, w którym w nieprawdopodobny wręcz sposób ukazano obozową rzeczywistość. Np. więzień bez problemu wpychający się w kolejkę po zupę by dostać lepszą porcję; pierwszy lepszy (nie funkcyjny) więzień chodzący bez problemów po całym obozie i załatwiający swoje sprawy; więźniowie słuchający radia w baraku; więźniowie posiadający prywatne rzeczy jak zdjęcia, pamiątki rodzinne (zważywszy, że to nie są początki działania obozu, kiedy istniała taka możliwość); więzień, któremu SS opłaca burdel z własnej kieszeni i wreszcie totalne s-f: więzień krzyczący, wręcz wrzeszczący na wysokiego rangą SS i demolujący jego gabinet. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś w taki sposób może pokazywać tamte wydarzenia.
Moje uwagi i spostrzeżenia co do informacji, które znalazłam w tekście, a które, po lekturze wielu książek na temat obozów, Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej czy relacji ocalałych, dość poważnie każą mi wątpić w ich wiarygodność:
1. 66 strona, ale nadal nie wiadomo ile czasu Lalo spędził w obozie (po moim sprawdzeniu wychodzi, że w momencie objęcia stanowiska tatuatora był tam od trzech miesięcy). Upływ czasu zupełnie nie został należycie pokazany: nie poznaliśmy dobrze innych współwięźniów, prócz jednej rozmowy nie wiemy jakie relacje ich łączą, a bohater mówi, że dzielił z nimi nie tylko blok, ale też strach i marzenia o innym życiu. Interakcji z innymi więźniami brak, relacje międzyludzkie są naciągane i płytkie.
2. Bardzo śmieszył mnie fragment, w którym Lale wzdryga się przed tatuowaniem kobiecych ramion. Zachowuje się przy tym tak, jakby co najmniej miał je zastrzelić lub wychłostać. „Tatuowanie mężczyzn to jedno, ale profanacja ciał młodych kobiet to dla Lalego makabra.” Specjalnie pogrubiłam te dwa słowa, bo dla mnie mają trochę inną intensywność, inny wydźwięk. Makabrą jest skatowanie więźnia przez kapo, poszczucie go psem, który szkolony jest by zabić, makabrą jest zabijanie dzieci na oczach matek, bicie przerażonych dzieci gdy nie są posłuszne i nie pozują do obozowej fotografii, makabrą jest głodzenie ludzi, zniewolenie i zniszczenie ich ciężką fizyczną pracą, makabrą jest uśmiercanie dzieci w imię nauki i eksperymenty pseudomedyczne okaleczające ciało w niewyobrażalny sposób, makabrą jest sterylizacja kobiet, makabrą jest gazowanie ludzi i wmawianie im, że idą się kąpać, makabrą i profanacją jest bezczeszczenie ciał zmarłych ( np. wyrywanie złotych zębów), makabrą jest posyłanie do gazu miliona istnień, makabrą jest wszystko tylko nie to, co autorka uznaje za makabrę. Bo makabrą w znaczeniu tego słowa nie jest wytatuowanie kilku cyfr na ręce. Śmieszne to było, głupie. A nie powinno. Powinno być tragiczne.
3. Żenujące są fragmenty gdzie zwykły więzień, nawet na stanowisku tatuażysty, śmie zadawać pytania Oberscharfuhrerowi, a z pilnującym go esesmanem rozmawia jak z prawie równym tylko nieznajomym.
4. Lale, jako więzień funkcyjny niby je lepiej, nawet „ile wlezie” jak zapewnia go esesman, a kolegom przynosi kawałek stęchłego chleba. Czyli zaprzecza sam sobie odnośnie jakości posiłków.
5. Więzień (Lale) wędrując z Auschwitz do Birkenau pod eskortą esesmana (Baretzki) prowadzi sobie z nim luźne pogaduszki o książkach i kobietach, a nawet udziela mu rad jak należy je traktować. No istna sielanka nie obóz koncentracyjny.
6. Więzień obrażający się na esesmana, że ten nie chce mu oddać listu od dziewczyny lub zwracający mu uwagę, albo wręcz kpiący z niego? Niebywałe.
7. Rumun uciekający (tak powiedział Lalemu) z kraju do Berlina i wstępujący ot tak sobie do Hitlerjugend, a potem zapisujący się do SS.
Z ich miłością do własnej rasy i charakterystycznych aryjskich cech (niebieskie oczy i blond włosy)? Niedowierzanie . Owszem, wśród nazistów byli ludzie różnych nacji, którzy walczyli dla nich na froncie i pracowali w obozach jako strażnicy, a w Hitlerjugend były dzieci niemieckie nie wyglądające jak aryjczycy, ale pierwsze słyszę o takim przypadku. Nawet skonsultowałam się z historykiem, żeby się upewnić, że nie strzelę jakiegoś głupstwa. Powiedział, że gdyby ten Rumun był rumuńskim Niemcem, których było sporo w tym kraju, perfekcyjnie znał język niemiecki i miał poświadczone dokumenty rodzinne do któregoś tam pokolenia, to mogłoby istnieć prawdopodobieństwo. Natomiast autorka nie przybliża więcej szczegółów wojskowej kariery owego Rumuna.
Tym Rumunem jest Stefan Baretzki, o którym w sieci znalazłam, trochę inne informacje. Owszem, urodził się na terytorium Rumunii, ale na teren III Rzeszy został przesiedlony jako volksdeutsch. Autorka nie raczyła uściślić wielu informacji na jego temat.
8. Stefan Baretzki w książce pokazany jest fajtłapowato i niegroźnie. Jest takim w miarę przyjaznym esesmanem, który pozostaje w dość dobrych stosunkach z Lalem. Przenosi mu listy do Gity i od niej, prowadzi dyskusje o kobietach (nawet udziela porad co on by w takim liście napisał), a także radzi się w kilku banalnych kwestiach. Natomiast prawdziwy Stefan Baretzki był bestią i wcieleniem zła: „Baretzki zasłynął jako jeden z najbardziej okrutnych członków personelu SS w Oświęcimiu. Jego działalność nie ograniczała się do nadzorowania podległych mu więźniów. Bardzo aktywnie uczestniczył w eksterminacji Żydów w komorach gazowych Birkenau. Brał udział w rozładowywaniu transportów na rampie, a następnie nadzorował wprowadzanie ofiar do komór gazowych, wykazując się przy tym gorliwością i okrucieństwem. Niezależnie od tego był prawdziwym postrachem więźniów, których najczęściej katował kijem (nierzadko na śmierć), z którym nigdy się nie rozstawał. Urządzał makabryczne zabawy, których ofiarami padali więźniowie (rozkazał polskiemu więźniowi walczyć z rosyjskim, a gdy Polak odmówił, Baretzki zatłukł go kijem na śmierć).” To cytat akurat z Wikipedii, ale jego postać pojawia się też w relacjach ocalałych w książce „Dzieciństwo w pasiakach”. Wyłania się z niej zupełnie inny portret, niż ten, który kreśli Lale.
9. Ludzie spoza obozu murujący krematorium znają jego plany i opowiadają o tym Żydowi wałęsającemu się po terenie obozu. Wiedzą, że murują krematorium nr 1 i będzie jeszcze nr 2. A krematorium nr 1 było już w obozie macierzystym w Auschwitz obok komory gazowej, w którą przekształcono wcześniejszą kostnicę. Dodatkowo wiedzą co to jest krematorium i do czego będzie służyło. A Żyd, słysząc nazwę krematorium od razu wie o co chodzi i jest wzburzony. Skąd wie, skoro do tej pory (połowa książki) autorka ani słowem nie wspomniała o gazowaniu i paleniu Żydów? Od 1941 do 1942 gazowanie było wciąż w fazie jeśli już nie testowej, to na pewno nie na tak dużą skalę. Ograniczało się jednorazowo wciąż do setek, nie tysięcy ludzi. Bo krematoria na pełną skalę (ponad tysiąca ofiar) ruszyły w 1943.
„W 1942 r. rozpoczęto w Brzezince budowę 4 wielkich komór gazowych i krematoriów, które oddano do użytku w okresie od 22 marca do 25-26 czerwca 1943 r. Komory gazowe przy krematoriach II i III, podobnie jak rozbieralnie, były zlokalizowane pod ziemią, natomiast w krematoriach IV i V na powierzchni.” (ze strony Muzeum Auschwitz-Birkenau)
To może oni budowali dopiero nowe komory gazowe, a nie krematoria. Bo po zamknięciu, wiosną ’43, starych komór (domy po przesiedleńcach) nowe wybudowano już przy istniejących krematoriach.
10. Murarz budujący krematorium rozdaje kiełbasę twierdząc, że w domu mają tego pełno (!!!). Skąd? Wojna, ludność cywilna przymiera może mniejszym głodem niż więźniowie, ale też głoduje. A on twierdzi, że mają tego pełno! Że niczego im nie brakuje! I proponuje, żeby Lale znów go jutro odwiedził, to da mu więcej. Yhy, pewnie. Za czasów wojny to dziadek opowiadał, że jak mieli krowę to trzymali ją dla mleka i innych wyrobów, a nie robili z niej kiełbas czy szynek. Chyba, że wcześniej zabraliby im ją Niemcy. Lale dodatkowo prosi o czekoladę dla Gity, bo przecież to przynosi się dziewczynom na randki. A oni przytakują, że coś wymyślą. Wojna kurde jest, 1942 rok, trzeci rok okupacji, bieda aż piszczy, ludzie cukru nie mają, ale czekoladę zdobędą?
11. Lale prosi dziewczyny z „Kanady” o wynoszenie kosztowności, za które on kupi im jedzenie, a one oczywiście się zgadzają. A czy za to nie groziła czasem śmierć? Za przywłaszczanie sobie rzeczy należących już do III Rzeszy? A one pytają czy załatwi czekoladę. Ludzie o chleb się w obozie bili, a one czekolady chcą. No i przemycają dla niego pieniądze, rubiny, diamenty, szafiry, złote i srebrne pierścionki z szlachetnymi kamieniami, a on potem z tym „łazi” po całym obozie i chowa pod materacem. Matko przenajświętsza.
12. Lale prawie codziennie czeka przy bramie obozu na swoich polskich przyjaciół, którzy budują krematoria. No i przy tej bramie handel kwitnie jak na Stadionie Dziesięciolecia: „Podchodzi do Wiktora i wyciąga w jego stronę otwartą dłoń, na której leżą rubiny i pierścionek. Wiktor podaje mu rękę jednocześnie odbierając od niego drogocenne przedmioty, a po chwili zręcznie podrzuca przygotowane pakunki do otwartej torby Lego.” A gdzie strażnicy, gdzie wartownicy? Nikt tego nie widzi? Nikogo nie dziwią te codzienne spotkania?
13. I znowu ten Polak Wiktor, który przynosi Lalemu jedzenie ze wsi „…wrzucają zapasy do torby. Jest ich tyle, że się nie mieszczą. Jutro przyniosę ci resztę.”
To takie drobne nieścisłości ale na przestrzeni całej książki urastają do ogromnych rozmiarów. I są zauważalne. Nawet dla kogoś, kto nie siedzi w tematyce obozowej.
14. Opisy przemocy i agresji esesmanów i kapo są niewiarygodne. Co tam niewiarygodne, prawie ich nie ma. Wakacje w kurorcie z łagodnymi i dobrodusznymi opiekunami.
15. Josef Mengele w obozie naprawdę zajmował się doświadczeniami na bliźniętach i karłach w zakresie dziedziczenia cech, a także badaniami nad rakiem wodnym. Natomiast w powieści kastruje więźniów, co nie ma potwierdzenia w dokumentach.
16. W styczniu 1943 r. Eisenberg zdobył dla swojej przyszłej żony Gity, chorej na tyfus, penicylinę. Dr Witek-Malicka zwraca uwagę na fakt, że w tym czasie dopiero trwały badania nad zastosowaniem i produkcją antybiotyku. Mówi również o wątpliwościach związanych z opisem mordowania więźniów w autobusie zamienionym na komorę gazową, co nie znajduje potwierdzenia w dostępnych źródłach.
17. Największe zastrzeżenia budzi jednak opis relacji seksualnej między kierownikiem obozu Schutzhaftlagerführerem i SS-Hauptsturmführerem Johannem Schwarzhuberem, a żydowską więźniarką. Zdaniem dr Wandy Witek-Malickiej, w przytoczonym w powieści okresie w praktyce nie istniała możliwość utrzymywania intymnego związku pomiędzy Żydówką a postawionym wysoko SS-manem. Ujawnienie romansu groziłoby oskarżeniami o zhańbienie rasy i poważną karą. Opisany w powieści budynek, w którym miało dochodzić do schadzek, nie został nigdy oddany do użytku.
18. Historia Menlda Bauera, który oddala się od pracującego komanda, zostaje uznany za zbiega, by w końcu zostać złapanym i przewiezionym ponownie do obozu. Jest uciekinierem, więźniem, którego na bank czeka śmierć, taka pokazówka dla innych więźniów, by nie próbowali ucieczki.
A on nadal włóczy się po obozie, w dodatku z kolegami z bloku. Co najlepsze, Lale „załatwia” mu przeniesienie do innego obozu w transporcie grupy młodych mężczyzn. Nie za łatwo to poszło? Aż nie do uwierzenia, że po złapaniu nie został ciężko pobity i zamknięty w celi do czasu pokazowej egzekucji. Jego nazwisko (na prośbę Lalego) zostaje wpisane przez administratorkę odręcznie na listę przenoszonych, a jego nr obozowy zamieniony na węża? Czy ta historia jest prawdziwa? Czy takie rzeczy są jeszcze możliwe do sprawdzenia? Czy skoro miał nr i widniał w spisie więźniów to czy ten spis, jak inne, się zachował? Czy przeżył w tym innym miejscu? Czy żyje ktoś z jego rodziny bądź współtowarzyszy tego transportu? Ktoś to może to potwierdzić?
A konsekwencje ucieczki/ przenosin? Żadnych? Przecież na bloku zaraz zauważa się nieobecność więźnia i zabija kilku przypadkowych osadzonych, za to że jeden z nich uciekł. Co piątego, co dziesiątego w szeregu. Według upodobań kapo lub esesmana. Ale o tym już Lale nie mówi. Jakby nic się nie wydarzyło. Nieprawdopodobna historia.
19. Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Za szmuglowanie kosztowności, które dostawał od dziewczyn z „Kanady”, zostaje aresztowany i trafia w ręce Strafkompanie (kompania karna) i niemal pod Czarną Ścianę. Czy faktycznie miał takie znajomości w obozie, że był w stanie przeżyć przesłuchanie i nie zdradzić pozostałych, czy może zdradził i dlatego w miarę cały z niej wyszedł? Nie chcę poddawać w wątpliwość jego relacji, ale jak powiedział wspominany trochę wyżej Baretzki „ nie słyszałem jeszcze nigdy, żeby ktoś wyszedł żywy z rąk Strafkompanie”. Jest to bardzo zastanawiające.
Na dodatek, dzięki wstawiennictwu Cilki, która sypia z wysokiej rangi oficerem, udaje mu się wrócić na dawne stanowisko pracy. Czy to mogło faktycznie tak być? Czy Żydówka jest w stanie załatwić coś dla drugiego więźnia tylko dlatego, że jest kochanką kogoś z SS?
Ta książka nie jest zła, jest tragiczna. To uwłacza pamięci ofiar, to rujnuje lata walki o prawdę, o sprawiedliwość. To zakłamuje historię i pluje w twarz wszystkim ludziom, którzy zginęli i cierpieli w Auschwitz. Bo pokazuje obóz jako zwykle miejsce z trochę bardziej ograniczoną swobodą.
To jest kłamstwo. I ludzie, którzy nie znają prawdziwego oblicza Auschwitz, wezmą to za pewnik, uwierzą i przekażą dalej. Tak się fałszuje obozowe realia, tak zaciera i minimalizuje istotę cierpienia i upodlenia człowieka . Tak łagodzi się wizerunek morderców i katów. Nie akceptuję tego.
"Książka zawiera bardzo liczne błędy i informacje niezgodne z faktami, a także nadinterpretacje, przeinaczenia i niedopowiedzenia, na których zbudowany jest całościowy nieautentyczny obraz rzeczywistości łagrowej. […] Wojenna rzeczywistość, a zwłaszcza historyczny i społeczno-psychologiczny kontekst obozu koncentracyjnego został w książce odrealniony i spoetyzowany" - pisze dr Wanda Witek-Malicka z Działu Centrum Badań Muzeum Auschwitz-Birkenau. Ten komentarz mówi wszystko.