Cztery bohaterki po 30-stce, diametralnie różniące się potrzebami, jak i charakterami, co stanowczo zostało podkreślone w treści trochę na zasadzie listy wad i zalet. Każda inna, na innym etapie w życiu, jednak razem potrafią stworzyć wspólny wspierający się front. Najmniej podoba mi się tu prezentacja Carmen i obraz jej wyidealizowanego małżeństwa z długoletnim stażem, gdzie oboje wciąż pałają do siebie namiętnością, która aż parzy. Mąż idealnie rozumiejący potrzeby żony, która lubi się sprzeczać, jednak zawsze w taki sposób, że dochodzi do idealnego finału, gdzie to zawsze mąż jest mile połechtany przez inteligencję przepięknej żony. Nuda i do tego mało autentyczne. Żadnej subtelności w tym nie dostrzegłam, choć przecież bywają świetnie rozumiejący się partnerzy. Jest tez Zuza, która mimo bycia osobą w związku nie żałuje sobie odprężenia w ramionach innych mężczyzn. To chyba w ramach higieny fizyczno-psychicznej. Jak się dowiadujemy dalej, takie postępowanie ma głęboko zakorzenione przeżycia. Od początku tak przejaskrawione zachowanie bohaterki skłania nas do pójścia w tym kierunku, a do tego znów opisane jest wszystko po łebkach. A Beata? Stara się podchodzić do każdej sytuacji na chłodno, by wyważyć bilans strat i zysków. Realistka, która nie może sobie ułożyć spraw prywatnie. Natomiast Ewa gra tu pierwsze skrzypce. Ona zaczyna cała opowieść i to jej historia jest wiodąca. Jednak początek opowieści nie napawa optymizmem, bo w jej życiu wszystko po kolei zaczyna się walić.
Rozmowy miedzy koleżankami to jak przeprowadzanie psychoterapii. Az dziw bierze, że mają jakiekolwiek problemy z osiąganiem zaplanowanych celów, skoro tak dobrze rozumieją ludzką naturę, wszystko sobie potrafią idealnie wytłumaczyć, zrozumieć sytuację, wczuć się w psychikę drugiego człowieka, emocje rozłożyć na części pierwsze i zamiast chomikować urazy od razu szykują się o boju. Są za idealne, a problemy omówione płytko i szybko rozwiązywane. Praktycznie nie ma tu miejsca na przetrawienie bólu, złości, wszystkiego negatywnego w związku z zaistniałymi sytuacjami, tylko od razu przejście do psychologicznego rozpracowania problemu. Jakby wszystko w naszym życiu można było sprowadzić do księgowego rozrachunku.
W pewnym momencie fabuła zaczyna się kręcić wokół hobby bohaterki. Taniec zawładnął nie tylko nią, ale całą przestrzenią i zaczyna dominować nad resztą elementów treści. Jeśli o mnie chodzi, to akurat ten fabularny drobiazg najbardziej mi się spodobał i ostatecznie to dzięki niemu czytanie doprowadziłam do ostatnich stron.
Pojawiający się od czasu do czasu wątek tajemniczego mężczyzną, niczym ze stron ekskluzywnego magazynu, o którym praktycznie do końca mało się dowiadujemy, stanowi otoczkę tajemniczości. Jednak Anna Kossak nie dostarczyła mi na tyle mocnych argumentów, żebym uznała ten element akcji za absolutnie konieczny. Chyba tylko ze względu, by móc łatwo wprowadzić do fabuły postać policjanta Bartka, wysiliła się na dopięcie owego motywu.
Jak dla mnie pasja umiejscowiona w tytule, oddana w okładce ma się średnio, żeby nie powiedzieć kiepsko, w stosunku do treści. Owszem treść przetyka motyw tańca, a specyfika tanga argentyńskiego powinna wyzwolić również w czytelniku jakąś pasję. A tu..nic, a nawet wielkie NIC. Możliwe, że jestem nieczuła na takie treści, możliwe, że nie rozumiem czym tu się można ekscytować, bo to kolejna historia o codzienności w relacjach damsko-męskich. Przy czym napisana została tak, jakby rozmawiały ze sobą specjalistki, terapeutki obeznane z ludzką naturą jak mało kto. Jednak brak przy tym większych emocji. Jedynie te partie dotyczące parkietu, relacji tancerzy opisane rzetelnie maja coś w sobie. Kwestie sfery prywatnej bohaterek, odnoszące się do uczuć, relacji z partnerami oddane są byle jak, płasko, co wcale nie zachęca co brnięcia w fabułę.
Oczywiście wszystko dobrze się kończy jak w bajkach o księżniczkach. Anna Kossak ewidentnie wzorowała się tu na poczytnych zagranicznych powieściach kobiecych, chcąc na nasz rynek wprowadzić coś równie lekkiego, przyjemnego, przy okazji odnosząc się do własnej pasji, czyli tańca. Niestety całość jest wyprana z emocji. Szybkie przelatywanie przez problemy bohaterów, które właściwie, jak za pomocą czarodziejskiej różdżki, same się rozwiązują, bliżej mają do hollywoodzkiego światka niż rodzimego podwórka. Szkoda, szkoda, wielka szkoda.